W wyborach wszystkich szczebli, w tym prezydenckich, pojawiają się postaci spoza polityki, które chcą zabłysnąć, coś pokazać, a przynajmniej zrobić sobie reklamę.Szczęściarze zostają na politycznej scenie na dłużej, ale większość pojawia się i znika, bo mierzą siły na zamiary, nie zamiar podług sił.
Pierwszym, który nie osiągnął wprawdzie zamierzonego celu, ale zyskał ogromną popularność był Krzysztof Kononowicz. O jego fenomenie rozpisywały się media krajowe i zagraniczne. W 2006 r. ten 43-letni, nikomu nieznany kierowca-mechanik po zawodówce, wówczas już od 12 lat bezrobotny, ubiegał się o urząd prezydenta Białegostoku i mandat w Radzie Miasta. W wyścigu prezydenckim zajął przedostatnie, szóste miejsce, zdobywając 1,9 proc. poparcia, choć spodziewał się, że dostanie „jakieś 300-400 procent”.Do rady też nie wszedł, za to nieprzemijającą sławę zyskało jego przemówienie, nagrane w studiu wyborczym TV Jard, rozpowszechniane na YouTube i pokazywane w głównych serwisach informacyjnych TVP, TVN, Polsatu. Polska dosłownie oszalała. Wszyscy cytowali jego oryginalną wyborczą agitację: „Bardzo proszę kandydować na mnie” i program: „Chcę zlikwidować dla młodzieży alkohol, papierosy i narkotyki. Chcę otworzyć zakłady pracy. Chcę i wiem, jak zlikwidować przemyt z Białorusi i Ukrainy. Chcę usprawnić naukę, żeby w szkołach nie było bandytyzmu i pijaństwa. Chcę żeby młodzież była jak młodzież. Jak zostanę prezydentem, to całą policję i straż miejską wyprowadzę na ulice.(…) Będzie można pić umiarkowanie. Nie tak, żeby się upić i walać. (…) Nie będzie biurokractwa, nie będzie łachmaństwa”. Zwłaszcza jeden postulat wyborczy wszedł nastałe do języka polskiego: „Żeby nie było bandyctwa, żeby nie było złodziejstwa, żeby nie było niczego”.
Nagle Kononowicz stał się niczym Józef Oleksy: wszędzie go potrzebowali. Zagrał w dwóch filmach: fabularnym Patryka Vegi („Ciacho”) i dokumentalnym, wystąpił w radiowej reklamie Netii i teledysku do utworu „Nie będzie niczego” hip-hopowego zespołu Grupa Operacyjna. Założył w Białymstoku Biuro interwencji obywatelskich. Ambicje, podsycane przez różnych samozwańczych opiekunów i doradców, którzy go do dziś mniej lub bardziej wykorzystują, miał wielkie. Prawie jak prezydent Duda. Chciał być prezesem PZPN, szefem policji w Białymstoku, kandydować do Sejmu (2007) i Parlamentu Europejskiego(2009). Po katastrofie smoleńskiej Kononowicz stwierdził: „Koniec z aktorstwem, wracam do polityki”, ale swojej kandydatury w wyborach prezydenckich nie zarejestrował... Cały felieton profesor Joanny Senyszyn na łamach tygodnika.