Nie opadają emocje po drugiej turze wyborów prezydenckich. Kandydat Prawa i Sprawiedliwości pokonał kandydata Platformy Obywatelskiej, ale różnica międzypozyskanymi przez nich głosami oscyluje na poziomie ok. 360 tys. Przy przeszło 20 milionach wyborców to mniej niż 2 proc.
W mediach społecznościowych trwają ostre dyskusje, do Sądu Najwyższego wpływają kolejne protesty wyborcze, coraz więcej zawiedzionych wyborców domaga się ponownego przeliczenia wszystkich głosów. Tak więc powyborczy kurz nie tylko nie opadł, ale w wielu miejscach w kraju wzbija się z siłą naszych powyborczych emocji. Zostawmy je i spróbujmy wstępnie podsumować wyniki minionej elekcji pod kątem tego, jak w tych politycznych potyczkach zachowywała się i co uzyskała lewa strona naszej sceny politycznej.
Razem, czyli osobno
Zacznijmy od tego, że obecna lewica nie była nawet w stanie wystawić jednego, wspólnego kandydata. Lewicowy elektorat miał więc wybór. Gdyby chodziło o przebieranie artykułów w spożywczaku, mogłoby to cieszyć, ale nie w sytuacji, kiedy wybieramy prezydenta kraju. I radość z „wielości” jest tu bardzo złudna, bo głosy się rozpraszają, w efekcie czego kandydaci lewicowi nie mają szansy na wejście do drugiej tury. O czym to świadczy? Przede wszystkim o tym, że lewicowi liderzy nie kierują się lewicowymi ideami i wrażliwością społeczną, lecz są nastawieni na budowanie swojego politycznego ego; o realnym interesie lewicowego elektoratu nie warto nawet wspominać… Śmieszy też świadomość, że osobno poszli do wyborów ludzie, którzy stworzyli formację o nazwie Razem. Zakończone wybory odsłoniły jeszcze jedną bolesną prawdę: postulaty Magdaleny Biejat i Adriana Zandberga zupełnie rozminęły się z oczekiwaniami lewicowego elektoratu. Dziwi to, bo oboje zapewniają, że przed wyborami przeprowadzili badania potrzeb i oczekiwań środowisk, na poparcie których liczyli. Nie będę zapewne nadzwyczaj oryginalny, jeśli zwrócę uwagę, iż nikt z lewicowych liderów nie miał szans na przejście do drugiej tury rywalizacji, czyniąc sztandarowym hasłem swojej kampanii wyborczej postulat budowania mieszkań pod tani wynajem albo, co jeszcze głupsze, czterodniowy tydzień pracy... Cały artykuł Andrzeja Gerlach o tych "dzieciakach na rowerkach" na łamach tygodnika.