Jeśli celem igraszek w wieczór poprzedzający święto zmarłych jest robienie z siebie idiotów, rząd powinien wyjść naprzeciw oczekiwaniom narodu.
Nigdy nie byłem fanem tego „święta”. Nie dlatego, że przybyło do Polski razem z masą innego anglosaskiego szajsu, bo import mi nie przeszkadza. Rzecz w tym, że nie lubię wszystkiego co bezsensowne, a tak właśnie traktuję tę nudną i szkodliwą społecznie zabawę. Kiedy zgraja bachorów rzuca mi zaczepne „cukierek albo psikus”, zawsze ryczę z całych sił „psikus!”, po czym gawiedź ucieka z krzykiem. No, nie powiem, widok wystraszonej bandy sprawia mi trochę przyjemności. Ale bardziej cieszę się, gdy widzę, jak spieprzają spod furtki sąsiada, pod którą w ten wieczór dyżuruje zaprzyjaźniony zemną rottweiler Tadeusz. Zdaje się on mieć identyczny stosunek do tego „święta” i zgrai cudzych dzieci jak ja. Jeszcze niedawno mogliśmy liczyć na zaangażowanie – mieszkającego z innym sąsiadem – buldoga Benka, ale zestarzał się i nawet nie chce mu się wychodzić na podwórze, by wyrazić swój stosunek do nienażartych cukierkami dzieci.Będę szczery. Wiele razy kusiło mnie, by wystraszyć bachory jeszcze bardziej niż okrzykiem „psikus!”. Myślałem, żeby wykorzystać do tego sympatię, jaką obdarzają mnie Tadek z Benkiem i solidnie pognać towarzystwo. Nie żeby od razu zagryzać pacholęta; chłopaki mogłyby być w kagańcach… No, ale gdzie tam! Ani sąsiedzi, ani moja rodzina nie chcą o tym słyszeć; „bo nie wypada”, „bo to dzieci”, „bo to przecież zabawa”. Tylko dlaczego inni mają bawić się moim kosztem?! Dlaczego dzieci mogą straszyć mnie i jest to ponoć fajne, a ja nie mogę ich postraszyć, bo rzekomo byłoby to zbyt straszne?Pomyślałem, żeby w tym roku przepłoszyć małolactwo inaczej, bardziej humanitarnie, ale szczerze przyznam, że sam przestraszyłem się swojego pomysłu. Chodziło mi otóż pogłowie, żeby przebrać się za księdza i ganiać po nocy za dziećmi... Cały felieton redaktora naczelnego Faktów po Mitach Dariusza Cychola na łamach tygodnika.