Wszystkie wybory prezydenckie dowodzą, że Polacy wierzą tylko w to, w co chcą wierzyć.
Karolowi Nawrockiemu w czasie kampanii prezydenckiej wyciągnięto udział w ustawkach kiboli, przyprowadzanie prostytutek do gości w sopockim Grand Hotelu, wyłudzoną od Gdańska kawalerkę pana Jerzego, wciąganie snusa, korzystanie za darmo z apartamentu instytucji, którą kierował, dziary kibolskie i niejasne okoliczności uzyskania certyfikatu dostępu do tajemnic państwowych. Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego mimo to wygrał, to winien wiedzieć, że kiedy po wyborach sprzed 35 lat okazało się, że materiał telewizyjny obsobaczający Stana Tymińskiego za bicie żony i głodzenie dzieci łgał, mało kto wierzy temu, co widzi i słyszy w mediach w czasie kampanii prezydenckiej.
Zaświadczenie aryjskości
Rok 1990. Polska wychodzi z komunizmu, z gazet znikają cytaty z „Trybuny Ludu”, a na ich miejsce wchodzą reklamy podpasek i funduszy inwestycyjnych. Demokracja jeszcze pachnie farbą drukarską. Ale już w pierwszych wolnych wyborach prezydenckich III RP okazuje się, że polityka kocha nurzać się w mule.
Na scenę wchodzi Stanisław Tymiński. Kandydat znikąd. Choć formalnie z Kanady. W ręku trzyma czarną teczkę. W środku – wedle jego własnych słów – kompromitujące dokumenty na innych kandydatów. Co dokładnie? Nie wiadomo. Teczka nigdy nie została otwarta. Ale działała. Wyobraźnia wyborców robiła resztę. Ludzie nie wiedzieli co jest w środku, więc w środku mogło być wszystko. Tymiński uzyskał lepszy wynik od urzędującego premiera Tadeusza Mazowieckiego. Pewniaka do drugiej tury.
Nie dzięki sobie, ale Lechowi Wałęsie, który w kampanii przeciwko Mazowieckiemu zasugerował, że ten jest pochodzenia żydowskiego. Nie wprost, bo po co. Sugerowanie zostawia więcej przestrzeni – dla insynuacji, półsłówek i kościelnych zaświadczeń. Bo właśnie wtedy, po raz pierwszy w III RP, Kościół katolicki wystawił politykowi certyfikat aryjskości. Do XV wieku, na wszelki wypadek. Gdyby ktoś pytał, kto wprowadził do Polski norymberskie standardy, odpowiedź brzmi: sztab Mazowieckiego z błogosławieństwem biskupów. W efekcie premier nie tylko przegrał z Wałęsą, ale i z Tymińskim. Tymiński, widząc, że jego czarna teczka robi furorę, postanowił pójść za ciosem. Oskarżał Wałęsę o niejasną przeszłość. Tymczasem w mediach pojawiły się sugestie o kontaktach Tymińskiego z osobami z Libii i Kolumbii, głodzeniu dzieci i biciu żony. Telewizja Polska, wtedy jeszcze nie „publiczna”, ale już polityczna, wyemitowała wspomniany wcześniej specjalny materiał o jego życiu prywatnym. Po raz pierwszy i, niestety, niejedyny okazało się, że ktoś, na kogo wyciągnięto mocne haki obyczajowe, przegrał... Cały artykuł o tym "jak przegrać wygrany mecz" na łamach tygodnika.