W marcu dni są już wyraźnie dłuższe, cieplejszy wieje wiatr, znów nam ubywa lat… i choć do kalendarzowej jeszcze dwa tygodnie, zapach wiosny przebija przez smog, ana wierzbie rosną wyborcze gruszki odmiany prezydenckiej.
Notowania głównych aktorów pretendujących do Belwederu, czyli Trzaskowskiego i Nawrockiego, przestały iść w górę, a nawet zaczęły spadać, choć stoją za nimi duże partyjne struktury i jeszcze większe pieniądze wydawane na kampanię. W ostatnich sondażach kandydat PO ma ponad 30 proc. poparcia, rzekomo zaś niezależny, a faktycznie pisowski kandydat zaledwie 27 proc. To poziom niższy lub zbliżony do notowań wystawiających ich partii, co dowodzi nietrafnego wyboru, bo żeby zostać prezydentem, trzeba znacznie wyjść poza partyjny elektorat. Na razie udaje się to tylko Mentzenowi z Konfederacji. Trzaskowski, choć to dopiero początek kampanii, już wygląda na mocno zmęczonego i nie porywa wyborców, a co gorsza ulega populistycznym wiatrom niczym chorągiewka na dachu. Ku zdumieniu wielu swoich zwolenników, z polityka liberalno-lewicowego, a przynajmniej liberalno-centrowego, przepoczwarza się w populistyczną prawicową konserwę. W wielu sprawach jest jedynie echem Tuska. Sprzeciwił się obowiązkowym lekcjom edukacji seksualnej i dawaniu niepracującym Ukraińcom 800+,popiera sięgające 5 proc. PKB wydatki na zbrojenia, choć równocześnie twierdzi, że w krajach UE powinny sięgać 3 proc., a także wbrew nauce, która wyróżnia całe spectrum płci, opowiada się za poglądem, że są tylko dwie: kobieta i mężczyzna. Zarazem przekonuje, że jego przekaz „nie ma nic wspólnego z poglądami lewicowymi czy prawicowymi, to jest po prostu zdrowy rozsądek. Ja nie zmieniam zdania, ja jestem politykiem, który po prostu jak patrzy na rzeczywistość, to wyciąga jasne wnioski”.
Naprawdę rzeczywistość aż tak diametralnie się w ostatnich miesiącach nie zmieniła.Zmieniło się podejście Trzaskowskiego do wyborów. Ze względu na stagnację swoich notowań, zaczął rozpaczliwie szukać wyborców po prawej stronie sceny politycznej. I jest gotów się do nich umizgiwać, jak 5 lat temu do Konfederacji i jak 24 lata temu Leszek Miller do Kościoła kat. i kapitalizmu. W obu wypadkach nie przyniosło to sukcesu, bo opierało się na błędnym założeniu, że elektorat centrowo-lewicowy nie ma wyboru. Miał. W2005 r. częściowo odpłynął z SLD do PiS, a częściowo został w domu. Teraz też może niepójść do urn. Byłoby to wręcz bardziej niż prawdopodobne, gdyby PiS wystawiło jakiegokolwiek sensownego kandydata... Cały felieton profesor Joanny Senyszyn na łamach tygodnika.