Prawie zapomnieliśmy o kandydacie PiS na prezydenta. Tymczasem on wciąż ubiega się o najwyższy urząd w państwie.
Jakkolwiek by się nie odwracał, wytężał i napinał, Karol Nawrocki pozostanie Karolem Nawrockim. Owszem, po trzech i pół miesiącu kampanii polegającej na spotkaniach z pisowskim aktywem w 200 miejscowościach nabrał pewności, nie jest już tak drewniany inie musi czytać z kartki nawet słów miłości do swojej żony. Potrafi, jak się okazało, mówić przez dwie godziny z kwadransem, od czasu do czasu tylko zaglądając do kartki; choć raczej był to zestaw okrzyków, a nie przykuwający uwagę wywód. Trochę w tym jest podobny do obecnego lokatora Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, nawet gesty wykonują podobne. Wszystko to jednak nie zamaskuje braku politycznego instynktu i strategicznej wyobraźni. Z tym trzeba się urodzić – albo o wiele dłużej zdobywać doświadczenia.
W czasach, kiedy nawet Donald Trump może zostać prezydentem supermocarstwa (i to dwukrotnie, przy czym podczas reelekcji amerykańscy wyborcy już dobrze wiedzieli, na kogo głosują), każdy może ubiegać się o najwyższe urzędy; i to w niejednym przypadku skutecznie. Niemniej jednak pozostaje niepodważalne, iż kandydat PiS byłby beznadziejną głową polskiego państwa. Zwłaszcza w niepewnych i burzliwych czasach.
Dowiódł tego (po raz kolejny) podczas konferencji, jaką Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało mu w blaszanej hali pośrodku niczego... Cały artykuł Jakuba Jabłońskiego o kandydacie, który robi wszystko, by przegrać na łamach tygodnika.