Czy już wszyscy jesteśmy żołnierzami?
Przyznaję, sejmowe przemówienie Donalda Tuska – nazajutrz po nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Europejskiej 6 marca – mogło wystraszyć. Jeden z zaprzyjaźnionych korespondentów parlamentarnych stwierdził, że było to coś między mową Becka z 5 maja 1939 r. („My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz wżyciu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”) a wykładem Churchilla w Fulton w 1946 r. (tym o żelaznej kurtynie). Na mnie największe wrażenie zrobiła zapowiedź przeszkolenia wojskowego wszystkich dorosłych mężczyzn. Nawet po weekendowych ćwiczeniach pożytek ze mnie na polu walki byłby mniej więcej taki sam, jak z północnych Koreańczyków w Obwodzie Kurskim: rola mięsa armatniego. Szybko okazało się jednak, że to tylko dla chętnych; a po kolejnej chwili, że gdyby zainteresowanych zgłosiło się zbyt wielu, wojsko nie dałoby rady ich przygotować, bo zabrakłoby karabinów, amunicji, strzelnic, nie wspominając już o mundurach.
Sny o potędze
Jest jednak mowa o 500-tysięcznej armii, a trzeba pamiętać, że w apogeum zimnej wojny mieliśmy siły zbrojne wielkości 4 / 5 tej liczby. Ze strony opozycji usłyszałem o milionie rezerwistów, więc to dopiero początek licytacji. Dzięki eksministrowi Błaszczakowi będziemy też dysponować 500 oryginalnymi HIMARS-ami, więcej niż ma ich na stanie USArmy i więcej niż w ogóle w historii wyprodukowano. I 1 500 pocisków do nich – czyli każdy zestaw wystrzeli trzy razy. Ukraińcy otrzymali 45 tych wyrzutni, co wystarczyło im do zatrzymania ofensywy Rosjan i zdobycia na pewien czas przewagi na froncie.
Eksperci powątpiewają też w sensowność zakupu 96 śmigłowców szturmowych Apache, bardzo ciężkich Abramsów i części sprzętu z Korei. Po rządach w resorcie obrony Antoniego Macierewicza i jego następcy nasze siły zbrojne być może nie byłyby w stanie dotrzeć na linię frontu. Cały superdrogi sprzęt, za który zapłaciliśmy, jest albo na papierze, albo w najlepszym razie na liniach produkcyjnych.
Prezydent Duda wystąpił z inicjatywą wpisania do Konstytucji RP minimalnego poziomu wydatków na obronność w wysokości 4 procent PKB. Dziś, aby nadrobić zapóźnienia obu pisowskich szefów MON i w obliczu chaosu wywołanego przez Donalda Trumpa, skierowanie tak wielkiego strumienia środków na ten cel da się wytłumaczyć. Ale dlaczego mamy się dalej zadłużać bez opamiętania, kiedy już będziemy mieli wszystko, co potrzebne, by stawić czoła nawet armii Putina? Sztywny zapis w ustawie zasadniczej oznaczałby, że możemy być zmuszeni do ograniczania wydatków na nowoczesną edukację, sprawną opiekę zdrowotną, badania naukowe i wynalazki, emerytury i renty, a nawet 800 plus. Albo złamania konstytucji... Cały artykuł Jakuba Jabłońskiego o "czekających na nas kamaszach" na łamach tygodnika.