Coraz wyraźniej opada kurz kampanii prezydenckiej. Jedni liżą rany, ale przed kamerami prezentują obowiązkowy partyjny optymizm, inni wiwatują przy kolejnych butelkach szampana, jak gdyby zagłosowała na nich cała Polska.
Jeszcze raz okazuje się, że nikt nie poniósł klęski. Wszyscy czują się zwycięzcami. A jaki obraz lewicy wyłania się z tego kurzu? Można powiedzieć, taki jak w tytule, że „Lewica jak lwica” zawsze z siebie zadowolona i jak zwykle zwycięska. Żaden z liczących się lewicowych liderów nie zdobył się na szczere wyznanie, że ostatnia kampania nie tylko ujawniła słabość ich „idei”, ale także kandydatów, którzy je prezentowali. Grzechem głównym jest jednak brak jedności lewicy. Bo co można powiedzieć o politycznym wyrobieniu jej liderów, którzy zdając sobie w pełni sprawę z tego, że mogą zdobyć sympatię co dziesiątego (w porywach może co ósmego) wyborcy, do walki o prezydenturę wystawiają aż trzech kandydatów. Gdzie tu logika?
Argument, który słyszę wielokrotnie z ust lewicowych liderów, że przecież polska prawica wystawiła w tej kampanii jeszcze więcej kandydatów, jest tak żenujący, żeby nie powiedzieć głupi, że pozwolę go sobie pominąć. Tymczasem nieśmiało przypomnę lewicowym wodzom, którzy być może kiedyś przeczytają ten tekst, że wybory prezydenckie wygrywa się nie liczbą wystawionych kandydatów, ale liczbą pozyskanych w trakcie kampanii głosów. Zdobytych na jednego kandydata, a nie pozyskanych łącznie.
Świeckie państwo
Ponieważ dziedziną moich zainteresowań zawodowych jest Kościół katolicki, to zwracam uwagę, że nasze społeczeństwo sekularyzuje się w tempie do tej pory nieznanym w naszych dziejach. Najszybciej ze wszystkich społeczeństw europejskich. Badania porównawcze dowodzą, że Polki i Polacy, głównie ludzie młodzi, w przedziale od osiemnastu do trzydziestu lat, odchodzą od takiego życia religijnego, jak rozumieli je ich rodzice czy dziadkowie. Obecne działania zarówno polskich hierarchów, jak i zwykłych wiejskich plebanów najwyraźniej sprawiają, że tego procesu społecznego nie tylko nikt już nie zatrzyma, ale wszystko wskazuje, że się on jeszcze nasili... Cały artykuł Andrzeja Gerlacha o "wyliniałym kocie, który pręży malutkie muskuły na łamach tygodnika