26 dni po Alasce – po czerwonym dywanie, duserach i uściskach ze ściganym zbrodniarzem wojennym z Moskwy – kryminalny prezydent USA pokazuje, co jest dlań ważniejsze: NATO w postaci zaatakowanej dronami Polski czy komitywa z Putinem.
Są sytuacje, gdy liczy się szybkość reakcji. Pozwala ocenić poziom zaangażowania, szczerość motywacji, autentyczność emocji. Równie ważna jest jakość reakcji. Nie można być przekonującym, gdy kilkanaście godzin po elektryzującym wydarzeniu pisze się na swym portalu internetowym: „Co z rosyjskim pogwałceniem polskiego terytorium? Zaczyna się”. Trudno o bardziej mętny, bełkotliwy komunikat, szczególnie w ustach lidera supermocarstwa. Deklaracja podczas rozmowy telefonicznej z Nawrockim – werbalne podkreślenie „sojuszniczej solidarności” – jest równie pusta i ogólnikowa; nic z niej nie wynika, nie idą za nią żadne czyny. Miejmy nadzieję, że usprawiedliwiające Putina słowa„To mogła być pomyłka” dobitnie uświadomiły rządowi, iż liczenie na Trumpa może się skończyć tak, jak nadzieje na pomoc Anglii i Francji w 1939 r. Nawet prezydent wszystkich kiboli musi wiedzieć z autopsji, że ustawki nie można wygrać sojuszniczą solidarnością – potrzebne są pięści i pały.
Zapowiadane jeszcze przed alaskańskim dywanem „surowe sankcje” wobec Rosji są nadal w sferze mgławicowych pogróżek. Nałożenie sankcji na Indie – rzekoma kara zakupowanie rosyjskiej ropy – eksperci w USA interpretują jako odwet za „kilkakrotne i stanowcze” odrzucenie przez premiera Narendrę Modi amerykańskiej oferty mediacji w konflikcie z Pakistanem o Kaszmir. Teraz Trump usiłuje wymóc na UE, by obłożyła 100-procentowymi sankcjami Indie i Chiny.
Rosyjskie wtargnięcie na teren państwa NATO zostało – in statu nascendi – potraktowane przez media i władze amerykańskie drugorzędnie. Skupiały się na równoległej napaści Izraela na Katar. Podkreślały, że to kolejne upokorzenie Trumpa przez rozbestwionego brakiem stanowczości USA Netanjahu. Zbombardował suwerenne, zaprzyjaźnione z USA państwo, w którym stacjonują żołnierze amerykańscy. Celem było zabicie liderów politycznych Hamasu, z którymi rzekomo Izrael negocjuje – pod presją i z udziałem władz USA – zawarcie pokoju. „Nie jestem tym zachwycony” – to jedyne, na co zdobył się Trump. Warto zapytać: skoro jego faworyt z Jerozolimy gwiżdże na 10 tys. żołnierzy USAw Katarze i zrzuca nań bomby, to dlaczego jego ulubieniec z Kremla miałby się przejmować 10 tys. mundurowych Amerykanów w Polsce? Zwiększenie tego kontyngentu, interpretowane jako gwarancja bezpieczeństwa naszego kraju, to kluczowa mantra proszalna Nawrockiego pod adresem Trumpa... Cały artykuł Janusza Zawodnego o bezpieczeństwie Europie bez wpływów USA" na łamach tygodnika.