Witamy w świecie, gdzie Ikea i Winiary są nieodmienne.
Gdy Morawiecki był premierem wyrzucił z siebie w telewizji: „As long as the PiS government is in power, Poland is like an unconquered fortress”. Zamiast po prostu powiedzieć, że „dopóki rządzimy, Polska jest bezpieczna”, musiał użyć języka Churchilla.Nie dlatego, że mówił do Brytyjczyków. Mówił do Polaków. Ale chyba uznał, że jego angielszczyzna bardziej przemówi do ludu niż nasza stara dobra „niezdobyta twierdza”. Tonie jest wyjątek. „Kick-off meeting” („spotkanie otwierające”), „strategic roadmap”(„strategiczna mapa drogowa”), „performance plan” („plan poprawy wyników”), „milestone”(„kamień milowy”) – to nie fragment prezentacji z korporacyjnego szkolenia, tylko język komunikatów rządowych, wystąpień publicznych i materiałów ministerialnych.
Nie gęsi?
Ale zanim przyszła ta moda, polszczyzna miała już swoje wojny językowe. Bo historia naszego języka to nieustanna obrona. Przed łaciną. Przed francuszczyzną. Przed rusycyzmami. I teraz – przed anglicyzmami.
W XVI w. Mikołaj Rej kpił z tych, co „wszytko po łacinie prawią”, choć sami nie bardzo wiedzą, co mówią. Makaronizmy – czyli łacińskie wtręty w polszczyźnie – były symbolem erudycji, ale też próżności. Potem zalała nas fala francuszczyzny. W XVIII w. polski dwór mówił po francusku. W XIX w. przyszła rusyfikacja i germanizacja. I znów język był narzędziem – tym razem przemocy. Zaborcy starali się zepchnąć j. polski do roli języka domowego. Walczono z nim w szkołach, w sądach, w urzędach. I wtedy język stał się symbolem oporu.
Dziś polszczyzna nie jest wypierana siłą, lecz „prestiżem”. Przez angielszczyznę – język internetu, reklamy, korporacji. I oczywiście – także polityki. Na pytanie, czy polszczyzna znajduje się pod ochroną prawną, odpowiedź jest jednoznaczna: tak. Ustawa o języku polskim z 1999 r. nie tylko stwierdza, że nasz język to dobro narodowe, ale nakazuje go chronić. Nie tylko przez edukację czy gramatyczne oburzenie w internecie. Literalnie –poprzez konkretne regulacje, obowiązki urzędów, sądów, szkół i przedsiębiorstw. Problem w tym, że ustawa zakłada, iż chronić to znaczy dbać o poprawność, promować, edukować i unikać wulgaryzmów. A to jak stawianie parasola przeciwko tajfunowi... Cały artykuł Stefana Płonickiego o "przekazywaniu sobie informacji za pomocą otworu gębowego" na łamach tygodnika.