Za nami 365 dni, w trakcie których polityka – krajowa i międzynarodowa – zmieniała się jak w kalejdoskopie.
Wchodziliśmy w miniony rok w ambiwalentnych nastrojach: wydawało się, że za sześć miesięcy – po zmianie gospodarza pałacu przy Krakowskim Przedmieściu 48/50 – polskie sprawy ruszą z kopyta, ale jednocześnie zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich za oceanem wywoływało niepokoje. I w gruncie rzeczy z podobnie niejednoznacznymi emocjami ten rok kończyliśmy. W kraju w końcu, po latach oczekiwania, Jarosław Kaczyński zaczął tracić kontrolę nad zbudowaną przez niego partią(i szerzej – obozem politycznym o populistycznym i miękko autorytarnym zabarwieniu, skupiającym niemal połowę rodaków). W związku z tym to środowisko zaczęło ulegać wyraźnej i dość szybkiej dezintegracji. Ale w siłę rosną ruchy jeszcze groźniejsze:radykalne, nacjonalistyczne i jawnie faszyzujące. Do tego wojna – u progu poprzedniego roku wciąż rysująca się jako coś jednak odległego – nabrała cech konkretnych, mogących bezpośrednio zagrozić i nam.
W tym czasie – między jednym a drugim stanem – byliśmy trochę jak na karuzeli.
Przeżyliśmy i powiew optymizmu, i szok pomieszany z niedowierzaniem, i znów jakieś iskierki nadziei.
Czy rok następny będzie lepszy? Trudno powiedzieć. Nie szykują się – wyjątkowo – żadne wybory, ale nie odpoczniemy od polityki. Nasza wojna na górze będzie trwała w najlepsze, to pewne. Czy wojna nie w przenośni, lecz kinetyczna stanie się bardziej prawdopodobna?Niestety, tego nie można wykluczyć. Pocieszające choć trochę jest to, że w swój wir raczej nie wciągnie nas w 2026 r.
Optymizm na początek
W poprzedni rok wkraczaliśmy – my, demokraci – raczej z optymizmem. Co prawda nadal zarzucaliśmy rządowi koalicji 15 października (K15P) niezrealizowanie wielu kluczowych obietnic i ogólną rozlazłość, ale perspektywa wyborów prezydenckich prezentowała się nad wyraz obiecująco. Późną jesienią Kaczyński po wielu rozterkach i wahaniach w końcu zdecydował się na kandydata PiS w tym starciu – i byliśmy pewni, że dokonał wyboru najgłupszego z możliwych... Cały artykuł Jakuba Jabłońskiego o 2025 roku w pigułce na łamach tygodnika.