Emanacja prawdziwej wolności ma rogi.
Kiedy cztery lata temu w gminach Markusy i Rychliki pojawiło się nader mobilne stado krów i zaczęło wchodzić na pola, zjadać kukurydzę, tratować zasiewy, a nawet atakować inne zwierzęta, rolnicy sądzili, że to incydent. „Ktoś się pomylił z ogrodzeniem”, „komuś uciekło”,„przyjdzie zima, to wrócą”. Po czterech latach sytuacja nie tylko nie znalazła rozwiązania, lecz zaczęła przypominać dawną sagę o wolnych krowach z Deszczna – tyle że tutaj nikt już nie żartuje, bo według rolników stado, niegdyś znacznie liczniejsze, dziś skurczyło się wprawdzie do pięciu sztuk, ale pięciu niezwykle zwinnych, dzikich i zupełnie nie uchwytnych. No i udowadniających, że państwo z jego strukturami i procedurami jakoś na Żuławach nie występuje.
Dziś prawdziwych kowbojów już nie ma
Nie występowało również w Deszcznie. I to przez dwadzieścia lat, w okresie, kiedy Polska miała czterech prezydentów, dziewięciu premierów i cholera wie ilu ministrów rolnictwa. W tym czasie stado wolnych krów, które od końca lat dziewięćdziesiątych krążyło pomiędzy Wartą, polami, zagrodami, a potem urzędami, było jedno jedyne. Bydło pojawił się w 1999 r.w sposób tyleż banalny, co symboliczny. Rolnik Skorupa miał je, a potem nagle ‒ nie miał,
bo około dwudziestu krów zwiało i zamieszkało na rozlewisku w Ciecierzycach. Kilka lat później, w 2004 r., gdy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, one wchodziły na pola uprawne gminy Deszczno i sąsiednich, na drogi publiczne, pod podwórka, pod okna, a niekiedy ‒ według mieszkańców – naruszały „mir domowy”, co samo w sobie było nowością w kodeksie polskich absurdów. Policję, władze lokalne i weterynarzy zasypano skargami, zdjęciami i pretensjami, na co władza odpowiedziała przysłaniem weterynarza z kolczykami. Ten dotarł do kilkunastu krów i byków, którym założył kolczyki. Do pozostałych ‒ około 50 ‒ nie dotarł. Kolczyków nie otrzymał także rolnik Skorupa, choć to on widniał jako „nominalny właściciel”.
Gdy w 2010 r. Warta wylała i utworzyła wyspę, a krowy stały się nagle lokalną sensacją, przyjechał wójt Wójcicki, stanął w kaloszach nad wodą i rzekł do mediów: „Wygląda na to, że mają tam sporo miejsca. I raczej nic im nie będzie. Za tydzień będą mogły pójść dalej”... Cały artykuł Stefana Płonickiego o braniu "byka za rogi", ale po polsku na łamach tygodnika.