Na Dolnym Śląsku wydarzył się cud. Choć kościół pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Wałbrzychu-Konradowie jest dopiero w budowie, parafianie już wiedzą, że niebędą do niego chodzić.
Tym razem sprawcą cudu nie była Matka Boska. – To przez księdza! – mówią wierni.Proboszcz uważa się jednak za ofiarę mediów, a swoich krytyków porównuje do hitlerowców i straszy pozwami.
Płot oddzielający kościół pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Wałbrzychu-Konradowie od sąsiadów stał się ostatnio sławniejszy niż miedza Kargula i Pawlaka. „Parafia postawiła płot. Mieszkańcy mają problem z dojazdem”, „Afera w Szczawnie-Zdroju. Ksiądz postawił ogrodzenie. Mieszkańcy: nie możemy dojechać do domu”, „Ksiądz proboszcz odciął sąsiadom dojazd do domu, za karę, że nie chodzą do kościoła. Doszło do tragedii” – to tylko niektóre z artykułów, na ten temat. Sprawa wydała mi się tak kuriozalna, że postanowiłam pojechać na miejsce. Choć nie zobaczyłam tam płotu niczym „chiński mur”,warto było pokonać tych ponad 300 km.
Na granicy miast
Granica między wałbrzyską dzielnicą Konradów a Szczawnem-Zdrojem przebiega przez środek ul. Baczyńskiego. Po jednej stronie stary kolejowy most tworzy bramę do osiedla domków jednorodzinnych, położonych wzdłuż szlaku turystycznego prowadzącego na górę Chełmiec. Po drugiej – stoi niepozorna kamienica z numerem 15., cel mojej podróży.
Tuż przy niej ciągnie się zupełnie niepasujący do otoczenia długi prowizoryczny płot z rzadkiej drucianej siatki. Oddziela kamienicę od dużej, zarośniętej wysoką trawą ikrzakami, parafialnej działki. Na jej skraju, tuż przy płocie znajduje się gruntowa droga.
Dostępu do niej strzeże brama obklejona napisami: „Teren prywatny”, „Uwaga! Obiekt i teren monitorowany całodobowo”. Przed nią jest jeszcze tablica informująca o zakazie:ruchu wszelkich pojazdów, wstępu z psami, śmiecenia i zrywania roślin, a także spożywania alkoholu i palenia papierosów. Kilka metrów dalej, na terenie tej samej działki, wiszą banery z wizerunkiem Chrystusa. „Przyjdźcie do mnie wszyscy” i „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie przeszkadzajcie im” – zachęcają. Daleko za nimi widać będące jeszcze w budowie kościół i plebanię, które według planów mają być ośrodkiem duszpasterskim.
Choć dzień jest słoneczny, nierówny gruntowy wjazd prowadzący do kamienicy zdaje się zapadać pod moimi stopami. Budynek jest stary, ale w środku bardzo zadbany. Klatka pachnie jeszcze świeżą farbą, a na podłodze leży nowa wykładzina.
– Ksiądz jest, no… trudnym człowiekiem, ale do tej pory udawało nam się jakoś żyć po sąsiedzku. Łączyła nas ta gruntowa droga, którą przez całe lata można było dojść do naszego domu i do kaplicy zarówno od strony Wałbrzycha, jak i Szczawna-Zdroju. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia zostaliśmy bez możliwości dojazdu. Tu, gdzie teraz stoimy, jeszcze niedawno rosły drzewa. Sąsiadki miały swoje ogródki i kwiaty. Żeby w ogóle dostać się do domu, musieliśmy z dnia na dzień to wszystko wyciąć – mówi mi pan Mirosław, jeden z mieszkańców kamienicy, przyznaje też, że zanim pod ich oknami powstał parafialny płot, docierały do nich sygnały o planach ks. Marka Zołoteńkiego... Cały artykuł Katarzyny Wilk-Wojtczak o cudzie w Wałbrzychu" na łamach tygodnika.