Za niemal 40 mld zł. zafundowaliśmy sobie nikomu do niczego niepotrzebną hecę.
Od momentu, gdy klient sięga po butelkę w sklepie, rozpoczyna się wieloetapowy, biurokratycznologistyczny teatr obiegu pieniądza. Napój, na pozór prosty produkt codziennej potrzeby, zostaje opatrzony dodatkowym ciężarem – kaucją. Pięćdziesiąt groszy za butelkę PET albo puszkę, złotówka za szkło wielokrotnego użytku. Na paragonie kwota ta figuruje osobno, jako nowy byt. I choć powraca do klienta, to jedynie wtedy, gdy ten wróci z pustym opakowaniem. Gdy nie wróci – kaucja zostaje w systemie. Tyle że to sklep – nie producent, nie operator – jest ogniwem najbliższym ciału, czyli klientowi. Sklep ma obowiązek pobrać, przechować, przyjąć z powrotem, wypłacić i rozliczyć. Bez gadania.
System przewiduje, że wszystko się zbilansuje. Że butelka wróci. Że klient się pofatyguje.Że sklep będzie gotowy. I że operator wszystko zewidencjonuje.
Perpetuum
Koszty dla sieci handlowych idą w miliony, dla pojedynczego sklepu w dziesiątki tysięcy złotych. Sam butelkomat, zależnie od modelu, kosztuje od piętnastu do sześćdziesięciu tys. zł. A to dopiero początek. Do tego dochodzi magazyn – miejsce, gdzie te wszystkie opakowania muszą leżeć, zanim operator je odbierze. W sklepie o powierzchni 300 mkw. oznacza to często konieczność wygospodarowania kilku metrów kwadratowych kosztem towaru. Tam, gdzie wcześniej stały regały z kawą, teraz muszą stać worki z pustymi butelkami. Do tego dochodzą pojemniki, oznaczenia i sprzęt do ewidencji. I człowiek. Bo przecież nie zrobi się samo. Każda butelka oddana w sklepie to kilka minut pracy więcej... Cały artykuł Stefana Płonickiego o "recyclingu po polsku" na łamach tygodnika.