Pierwsze dni listopada, jak co roku, budzą nostalgicznie uczucie przemijania. Bo to początek pięknej jesieni i tradycja odwiedzania grobów naszych bliskich zmarłych.Bez względu na światopogląd, częściej niż w innych porach roku zadajemy sobie jakże egzystencjalne pytanie: co jest po śmierci...
Pytanie to zadają sobie wszyscy, także ludzie wierzący, a w Polsce są to głównie katolicy.Im gotową odpowiedź daje instytucjonalny Kościół rzymskokatolicki. Wręcz zabrania swoim wiernym poszukiwać jakiejkolwiek innej odpowiedzi. I to pod surową karą ekskomuniki, czyli potępienia wiecznego. Czytelnicy naszego tygodnika trafią pewnie dopiekła tylko z powodu jego czytania; i to na samo dno. Jako kardynał in pectore postanowiłem przekazać Państwu kilka faktów i przypomnieć, że w historii chrześcijaństwa hierarchia kościelna nie zawsze w niebudzący wątpliwości sposób interpretowała kwestię ewentualnego zbawienia czy jednoznacznego potępienia dusz swoich wiernych. Skąd ta niekonsekwencja?
Czekając na zbawienie
W pierwotnym chrześcijaństwie, gdy nie było jeszcze tak uporządkowanej struktury instytucjonalnego Kościoła, wierni oczekiwali – bo tak nakazywała im chociażby Ewangelia– rychłego przyjścia Chrystusa, który miał sądzić wszystkich, żywych i umarłych. Czas jednak mijał, a oczekiwanego nadejścia nie było, więc narracja kapłanów musiała nieco ulec zmianie... Cały artykuł Andrzeja Gerlacha o "życiu po życiu" po katolicku na łamach tygodnika.