Przez najbliższe dwa tygodnie będziemy stale się potykać. O ręce kandydatów Nawrockiego i Trzaskowskiego.
Wyciągnięte do narodowej zgody. Skierowane do kolejnych pozyskiwanych wyborców.Tych wahających się teraz. Rozdartych między decyzją o pozostaniu w domu pierwszego czerwca a oddaniem głosu na któregoś z pozostałych w puli wyborczej. Zwłaszcza wyborców impulsywnych. Pobudzonych różnymi, czasem niezawinionymi przez kandydatów i ich sztaby, wydarzeniami.
Wyciągając swe ręce, zapewne kandydaci przystroją się w piórka gołąbków pokoju. Będą obiecywać bezpieczną krainę łagodności podczas ich prezydentury. Bo tego ponoć oczekują teraz Wyborcy.
Inaczej zapewne zachowywać się będą ich sztaby wyborcze i zaangażowani w kampanię żołnierze. Ci mogą podgrzewać nam atmosferę w ostatnich tygodniach przedwyborczych.Bo nic tak skutecznie nie mobilizuje potencjalnych wyborców, jak święta wojna między nimi. Zwłaszcza że od czasu wybuchu wojny plemiennej między KO a PiS, polityka polska stała się kibolska.
Dziś dwie największe formacje polityczne mają swoich zapiekłych fanów, którzy żyją nienawiścią wobec politycznego wroga. Ci ultrasi, takie polityczne hulsy, dostali właśnie wspaniały prezent.
Ta ostatnia niedziela
Na niedzielę 25 maja sztaby Nawrockiego i Trzaskowskiego zwołują do Warszawy swoich fanów z całej Polski. Na demonstracje popierające ich kandydatów. Dla rywalizujących ze sobą sztabów wyborczych liczność konkurencyjnych demonstracji, ich przebieg i przede wszystkim obraz w mediach i internecie będą dowodami ich sprawności. Zwłaszcza jeśli wierzy się, że zwycięstwo w pojedynku na niedzielne demonstracje może wpłynąć na wynik wyborów zaplanowanych na niedzielę kolejną.
I tak sztaby przygotowują bombę, która może w tym dniu odpalić.
Oczywiście każda z demonstracji ma wytyczoną, osobną, bezpieczną ponoć trasę.Niekolidującą z trasą drugiej, jeśli popatrzymy z perspektywy planu miasta.
Ale każdy, kto choć raz uczestniczył w podobnych przemarszach, wiecach, paradach poparcia, wie, że aktywność demonstrantów i ich przeciwników nie kończy się z chwilą formalnego rozwiązania zgromadzenia. Demonstranci ruszają potem pospacerować sobie, pobiesiadować w stolicy. Zwłaszcza ci przyjezdni... Cały felieton redaktora Piotra Gadzinowskiego na łamach tygodnika.