Głupota jako demokratka nie omija nikogo i każdemu pozwala się ośmieszyć, skompromitować, a nawet wykończyć. Przychodzi do głowy nieproszona, w najbardziej nieoczekiwanych momentach i choć nie boli, powoduje bardzo bolesne konsekwencje.
Polityczne głupoty są oznajmiane urbi et orbi, gdzie się da: publicznie na salach obrad parlamentu, w mediach tradycyjnych i społecznościowych, spotkaniach z wyborcami, a prywatnie na różnych spotkaniach rodzinnych i towarzyskich. Często na zasadzie „co ślina na język przyniesie”, bez refleksji, pomyślunku czy zażenowania. Głupoty płyną z ust lub piór, braku wiedzy, populizmu, a w przypadku polityków z bezgranicznego samouwielbienia i przekonania, że wolno im więcej, a nawet wszystko, w czym są utwierdzani przez dwory pochlebców, będące atrybutem i zarazem czynnikiem destrukcji każdej władzy.
Warto przypominać stare głupoty nie po to, by pognębić czy zdyskredytować ich autorów, choć czasem też by się przydało, ale ku przestrodze, że – jeśli tylko nie przekracza to potencjału intelektualnego – warto najpierw myśleć, a potem mówić i robić. Wprawdzie często działanie odwrotne, czyli paplanie bez sensu i od rzeczy, gwarantuje zaistnienie, zwłaszcza w mediach społecznościowych (vide Anna Maria Żukowska), a czasem nawet przejście do historii. Istnieje jednak ryzyko, że głupota tak przylgnie do jej autora lub wykonawcy, że już się od niej w żaden sposób nie odklei. A co gorsza, może przysłonić nawet wszystkie godne pochwały dokonania. Na szczęście dla polityków pamięć wyborców jest krótkotrwała i muszą mieć wyjątkowego pecha, żeby głupota na stałe wyeliminowała ich z polityki. Wiele zależy od tego czy wzbudza się sympatię, czy wręcz przeciwnie. Lubianym wybacza się wiele, a nawet wszystko, nielubianym nic. Na szczęście upływ czasu łagodzi oceny i jeśli niegdysiejsi „bohaterowie” stosują się do zasady, że „parowozy dziejów, odstawione na boczny tor, nie powinny puszczać pary”, po latach patrzymy na nich z łezką nostalgii, nawet jeśli wcześniej ocenialiśmy ich bardzo krytycznie.
W III RP najbardziej znaną wylęgarnią głupot była nieistniejąca już restauracja„Sowa&Przyjaciele”, w której głównie platformerskie elity polityczne spotykały się na poufnych rozmowach przy ośmiorniczkach i wołowych policzkach, podlewanych szampanem, czerwonym winem, koniakiem. Pewnie, gdyby jedli swojskie jedzenie i pili proletariacką czystą, afera taśmowa byłaby mniej dolegliwa w skutkach, bo przecież w Polsce nigdy nie było nadzwyczajnością mówienie po kielichu, co ślina na język przyniesie, a nawet zaśnięcie „z twarzą wtuloną w kotlet schabowy panierowany”. I nikt nie traktował poważnie głupot wygłaszanych przy kielichu... Cały felieton profesor Joanny Senyszyn, kandydatki na prezydenta RP na łamach tygodnika.