Aż dziw, że oprócz modlitwy, pracy, rozmyślania o życiu poczętym i związkach partnerskich oraz neosędziach Polacy wciąż znajdują czas na walentynkowanie.
Walentynkujemy się coraz bardziej, częściej i emocjonalnie płycej. Głównie za sprawą internetu pod każdą strzechą i mimo niedowiezienia przez rządzących obietnic związanych z aborcją. Dzięki sieci, żeby z kimś pogadać, nie trzeba ruszać się z mieszkania. Tyle, że po jakimś czasie samo gadanie zaczyna być bez sensu. Tak trafia się na portale łączące człowieka z człowiekiem, właściwie zaś dziesiątki portali służących wyłącznie walentynkowaniu.
„Jak na plaży w Mombassa…”
Początki zawsze są takie same. Zakłada się profil po to, by popatrzeć, co robią inni. Po kilku wejściach widać, że robią to, o czym marzyło się przez całe życie, ale głupio było to zaproponować partnerowi lub partnerce. Poszukiwacz walentynkowania przechodzi zatem do następnego etapu. Zaczyna poznawać ludzi. Na przykład, panią, która od kilku lat,
mimo posiadania ślubnego i gromadki latorośli, realizuje się walentynkowo z panem również posiadającym rodzinę. Walentynkują się dwa razy w tygodniu w porze obiadowej.Czasem taka relacja wręcz eksploduje, nie ograniczając się wyłącznie do nich i dosięga drugą parę lub singli płci obojga. Szczytem romantyzmu staje się więc prezent walentynkowy dla pani, którym są trzej osobnicy płci męskiej, których zakochany partner zorganizował kochance miast banalnego bukietu. Osobnicy tacy walentynkują zatem jednocześnie każdy z zakamarków ciała obdarowanej nimi pani. Umożliwiając sobie i jej zobaczenie gwiazd, motylków, nieba i piekła w jednym… Cały artykuł Stefana Płonickiego o Walantynkach, ale "inaczej" na łamach tygodnika.