Wbrew oczekiwaniom, mimo że do wyborów zostało raptem sto dni, kampania zamarła. To sytuacja korzystna dla kandydatów skrajnie prawicowych.
Najważniejsi pretendenci – Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki – jeżdżą po niewielkich mieścinach i spotykają się z grupkami zwolenników. To pokłosie rzuconego niegdyś przez Grzegorza Schetynę powiedzonka, że wybory wygrywa się w Końskich. Obśmiał je ostatnio prof. Radosław Markowski, politolog, zauważając, że wybory wygrywa się wszędzie. Obecność w miejscowościach, do których normalnie nie zagląda żaden polityk z pierwszych stron gazet, ma naturalnie pewne znaczenie – ale nie jest Świętym Graalem wyborczych zwycięstw. Najgorszą taktyką, jaką mogą obrać sztaby, jest ślepe podążanie przetartymi już przez kogoś innego ścieżkami, niezależnie od tego, czy są to ślady Andrzeja Dudy (objeżdżał wszystkie powiaty), Donalda Trumpa (zapatrzeni w niego sąspin doktorzy Nawrockiego), czy nawet Aleksandra Kwaśniewskiego. To ten eksprezydent jako pierwszy zastosował technikę objazdu małych i średnich miast. Z dobrym skutkiem, bo pokonał legendę „Solidarności” Lecha Wałęsę; nie posiadając na dodatek sympatiimediów i szerokiego do nich dostępu. Było to jednak trzydzieści lat temu, w erze przedinternetowej, przedfacebookowej i przedtiktokowej, z innymi przyzwyczajeniami elektoratów.
Wybory wygrywa ten, kto potrafi w kampanii wymyślić coś nowego, czym zaskoczy rywali, dziennikarzy i obywateli nawet średnio interesujących się polityką. Jak dotąd nikt nie zdołał – a nawet nie spróbował – wrzucić do debaty, jakiegoś super tematu korzystnego dla niego lub niej, wokół którego zogniskowałaby się kampania; który podzieliłby obywateli i w dwie wiosenne niedziele zachęciłby do udania się do lokali wyborczych… Więcej o tym co dziwnego i groźnego czeka nas podczas tej kampanii w artykule Jakuba Jabłońskiego.