Przynajmniej raz w miesiącu polskie media zarzucają jakiemuś polskiemu parlamentarzyście przekręty finansowe.
Najczęściej są to przekręciki, bo zwykle dotyczą pieniędzy jawnie otrzymywanych z Kancelarii Sejmu lub Senatu przez parlamentarzystę na jego parlamentarną działalność.Nie chodzi tu o łapówki, także brane przez parlamentarzystów, bo te są sekretne i mają znacznie większy format finansowy. Należą już do sfery afer. Arystokracji złodziejstwa.Ujawniane przez media poselskie przekręty bywają urojone i realne.
Każdy z Was nieraz przeczytał w portalach internetowych sensacyjne doniesienie, że są w Sejmie posłowie, którzy regularnie latali samolotami między Warszawą a swoim miejscem zamieszkania. Za co Kancelaria Sejmu zapłaciła przynajmniej kilkaset tysięcy złotych. To robi wrażenie, zwłaszcza na obywatelach, którzy z samolotów nie korzystają. Uważają je za luksus.
Prawda jest następująca. Każdy polski parlamentarzysta ma prawo latać po Polsce bezpłatnie, ale tylko firmą PLL LOT. Tylko „narodowym” przewoźnikiem. Może też podróżować po naszym kraju jako klient PKP lub PKS. Korzystanie z PKS bywa trudne, bonie wszędzie w Polsce pekaesy nadal występują.
Parlamentarzysta ma to prawo, jeśli wykonuje swój mandat poselski lub senatorski, czyli kiedy jest w pracy. Problem w tym, że parlamentarzysta nie ma określonego czasu pracy, liczby godzin do przepracowania. W pracy może być zawsze. I często bywa. Aby wykonać swą pracę, często musi się przemieszczać. Samolotem, bo tak najszybciej, a czasem też taniej niż pociągiem. Może wybrać najtańsze połączenie kolejowe, ale zwykle będzie to największą stratą czasu wynikającą z podróży. Chyba że ktoś lubi i potrafi pracować w pociągu.
Za granicą parlamentarzyści też podróżują za darmo. Ale wszystkie wydatki na podróże wymagają zgody marszałków ich izb. Oni też decydują, jaką klasą delegacje parlamentarne jeżdżą i latają. Parlamentarzyści zaś jedynie wykonują ich wolę. Warto o tym pamiętać, aby nie dać się wkręcić w populistyczną nagonkę przez głupie media... Cały felieton redaktora Piotra Gadzinowskiego na łamach tygodnika.