6 lipca br. słońce nad Warszawą zaszło całkiem normalnie. Normalny był też następnego dnia jego wschód. Ale w pejzażu, który odsłoniło 7 lipca było coś nienaturalnego i to właśnie na „kierunku wschodnim”.
Zabrakło w nim niezwykle istotnego fragmentu, który przez ponad 40 lat był podziwiany przez wszystkich zapatrzonych na Wschód – polityków, dyplomatów, biznesmenów, twórców kultury; tworzącego ten krajobraz i wydającego się być niezmiennym. 6 lipca, w84. roku życia, zmarł Pan Jerzy Smoliński. Kim był? Hmm… Był „oknem”; dla Polaków na Wschód, dla Rosjan na Polskę. Pewnie zaśmiałby się, gdyby czytał te słowa, pewnie skrępowany spuściłby wzrok, pewnie zganiłby mnie za lizusostwo, ale też po chwili przyznałby mi rację, skromnie stwierdzając: „Daj spokój. Może kiedyś tak było”. Tu ja musiałbym zaoponować: „Było tak do końca. I to naprawdę nie Twoja wina, że zarówno Polacy, jak i Rosjanie opisując nasze kraje nie chcą przez nie patrzeć, bo zadowalają się tym, co każe się im o nich myśleć” – powiedziałbym, gdyby było mi to dane. I zgodziłby się ze mną.
Rosją, a w zasadzie Związkiem Radzieckim, Jerzy Smoliński interesował się od zawsze.Starał się poznać i zrozumieć ten niezwykły kraj. Należał do grupy polityków, którzy widząc niedostatki i wady realnego socjalizmu, nie przekreślali ogromnego dorobku dwóch pokoleń tworzących PRL, ale chcieli reformować Polskę i przystosować ją do realiów lat 80. XX w. Zrobił doktorat na elitarnej radzieckiej uczelni, co pomogło mu w dalszej, bardzo ukierunkowanej karierze. Nie chodziło o to, że moskiewski „glejt” z automatu decydował o awansie. Tak to już wtedy nie działało. Promowano ludzi, którzy potrafili patrzeć na ZSRR w sposób wolny od kompleksów i uprzedzeń, walcząc jednocześnie o interes Polski.Niewątpliwie miał do tego wyśmienite kwalifikacje, wzmocnione znajomościami, które zawdzięczał studiom doktoranckim; kontaktami wśród ludzi, którzy – tak jak i On – mieli tworzyć nowe elity władzy. Został dyrektorem Departamentu ZSRR w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Z czasem, gdy stosunki z naszym wschodnim sąsiadem wymagały coraz większej elastyczności i bezpośrednich działań (okres przywództwa M. Gorbaczowa z jego głasnostią i uskorienijem), przyjął propozycję wyjazdu na placówkę do Moskwy, obejmując stanowisko ministra pełnomocnego, czyli drugiej – po ambasadorze – osoby w naszej ambasadzie. Z dystansu patrzył na zmiany dokonujące się w Polsce i tam na miejscu, od środka na falę zmian, która zalewała ZSRR... Cały felieton redaktora naczelnego Faktów po Mitach Dariusza Cychola na łamach tygodnika.