W czasie, gdy obóz rządowy ugrzązł w swarach, Jarosław Kaczyński rozpoczął kampanię przed wyborami parlamentarnymi w 2027 r. Publicznie głosi cel zmiany ustroju państwa.
Kongres Prawa i Sprawiedliwości, odkładany i przekładany, który zapewne miał się odbywać w minorowej tonacji, po zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich stał się manifestacją optymizmu i energii. Nie dość, że murowany faworyt Rafał Trzaskowski nie wprowadzi się do Pałacu Prezydenckiego i nie zacznie hurtowo podpisywać ustaw demontujących quasi-autorytarny reżim Kaczyńskiego, to jeszcze notowania Koalicji Obywatelskiej po jego porażce poleciały na łeb, na szyję.
Niektórzy dostrzegają w tym paralelę do Ameryki, gdzie po przegranej Kamali Harris jej partia poszła w całkowitą rozsypkę. Koalicja 15 października na pozór wygląda podobnie.
Mało kto jeszcze pamięta o stanowczej reakcji Donalda Tuska z orędzia wygłoszonego tuż po ogłoszeniu wyniku II tury. Zapowiedział w nim szybką rekonstrukcję gabinetu, uruchomienie „planu awaryjnego” i sprawne rządzenie nawet mimo nieprzyjaznego lokatora pałacu przy Krakowskim Przedmieściu. Wygląda na to, że potknął się już na pierwszym stopniu: mniejsi koalicjanci kłócą się o stołki i mają w głębokim poważaniu nadciągającą katastrofę wyborczą w 2027 r.
Sytuacja nie jest jeszcze dramatyczna. Obóz demokratyczno-proeuropejski wciąż dysponuje ponaddziesięciomilionowym poparciem, porównywalnym do poparcia całej prawicy. Spadek w sondażach strony przegranej nie jest niczym zaskakującym, można by rzec, że to prawidłowość. Część ludzi o słabiej sprecyzowanych poglądach lubi w takim momencie dołączyć do zwycięzców. To nie żaden trwały zwrot. Ale może się nim stać, jeśli czwórporozumienie (już oficjalnie „czwór”, po rozpadzie Trzeciej Drogi) nie weźmie się do roboty. A jest na prostej ku temu ścieżce. Pierwszy miesiąc – z dwudziestu pięciu – już straciło.
Czy na spadek zaufania do stronnictw rządzących (KO zaliczyła solidny zjazd, ale żadne z pozostałych ugrupowań nie mogłoby być pewne ponownego wejścia do Sejmu) ma wpływ napięcie na tle ujawnionych nieprawidłowości przy liczeniu głosów w II turze i decyzji nie uznawanej Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego o ważności wyborów? Nie wiadomo. Z jednej strony, ich mniej przekonani wyborcy mogą w tym węszyć objaw typowo polskiego warcholstwa, ale z drugiej – ta podgrzana atmosfera może utrzymywać twardych zwolenników w stanie obywatelskiej aktywności. Szóstego sierpnia – w dniu, w którym skończy się kadencja Andrzeja Dudy – sprawa będzie musiała zostać przecięta. Wtedy przekonamy się, o konsekwencjach awantury, jakiej dotąd jeszcze w historii III RP nie widzieliśmy... Cały artykuł Jakuba Jabłońskiego o "nieuniknionym" na łamach tygodnika.