Politycy kolejny raz przekonują, że oszczędzać nie warto.
Magdalena Biejat chce podatku katastralnego; ministra Pełczyńska-Nałęcz też. Głos w tej sprawie zabrał także minister rozwoju Krzysztof Paszyk, sugerując, że temat wymaga poważnej rozmowy. Wiceminister finansów i jego szef dystansują się od tej wizji, zapewniając, że rząd nie prowadzi prac legislacyjnych. Co w polityce, jak wiadomo, jest często równoznaczne z „jeszcze nie teraz, ale nie mówimy nie”.
Bezdomność popłaca
A skoro temat trafił na tapet, musiał też wejść do najważniejszej debaty politycznej – kampanii prezydenckiej. Karol Nawrocki zbudował swój przekaz na stanowczym sprzeciwie wobec podatku katastralnego. „Będę państwa obrońcą przed tym podatkiem” – deklarował. Biejat ripostowała: „Nie wie pan, o czym mówi. To nie jest podatek wymierzony w ludzi po babciach – bo babcie ma się dwie, nie dwanaście”. Dla niej kataster to narzędzie walki ze spekulacją i patologicznym gromadzeniem mieszkań. Dla niego – fiskalne zagrożenie dla zwykłych Polaków.
Spór ten ujawnia nie tylko różnicę światopoglądową, ale coś więcej: powracający jak bumerang lęk społeczny, że oto państwo zabierze to, co obiecało zostawić. Że zmieni reguły gry w trakcie trwania meczu. A przecież nieruchomość to nie tylko majątek – to emocja, dorobek, wspomnienie.
Podatek katastralny to dla jednych diabeł wcielony, dla innych instrument sprawiedliwości.W przeciwieństwie do obowiązującego w Polsce podatku naliczanego od powierzchni, opiera się na wartości nieruchomości. Im droższe mieszkanie czy dom – tym wyższy podatek. Logiczne? Teoretycznie tak. Praktycznie – różnie bywa.
W krajach takich jak USA, Dania, Estonia, Niemcy czy Irlandia podatek katastralny stanowi stały element lokalnego systemu podatkowego. W USA typowe stawki wynoszą 1-2 proc.rocznie – co dla domu wartego 300 tys. dolarów oznacza nawet 6 tys. dolarów rocznego podatku. W Teksasie, gdzie stawki są jednymi z najwyższych, podatek może sięgnąć nawet 2,5 proc. Dla nieruchomości wartej 500 tys. dolarów daje to roczne obciążenie rzędu 12,5 tys. dolarów... Cały artykuł Stefana Płonickiego o już dziś znienawidzonym podatku na łamach tygodnika.