Kończący się rok uważam za udany, bo był wyjątkowo zabawny. Chyba pierwszy raz w życiu mam poczucie, że zbliżyliśmy się do światowych trendów kulturowych.
Wydawnictwo Oxford University Press, jednego z najbardziej prestiżowych uniwersytetów, wybrało swoje „słowo roku”. To określenie brain rot, które można przetłumaczyć jako „zgnilizna mózgu” w rozumieniu postępującego deficytu umysłowego, wywołanego pochłanianiem nędznej jakości treści informacyjnych. Trywializując, czy też upraszczając tłumaczenie tego określenia, możemy mówić o „zrytych beretach”. Pasuje to do naszego życia społecznego i politycznego jak więzienne uniformy do ziobrystów. Przeżyliśmy mnóstwo trudnych do samodzielnego wymyślenia zbiorowych odlotów, których oszołomstwo można docenić dopiero patrząc z dystansu. Oto mój subiektywny wybór najciekawszych przypadków.
Sąd skazał na więzienie jednego z najpotężniejszych do niedawna ludzi w kraju, nadzorcę policji i służb specjalnych – Mariusza Kamińskiego. Razem z nim pierdel zaordynowano jego bliskiemu współpracownikowi – Maciejowi Wąsikowi. Obaj odpowiadali za wyjątkowe podłości – prowokacje wobec przeciwników politycznych, fałszerstwa, przekroczenie kompetencji. Aby uniknąć odsiadki schronili się w miejscu, które uznali za najlepszą melinę dla garowników – w Pałacu Prezydenckim. Wyłuskała ich stamtąd policja. Trafili do więzień i zostali męczennikami. Pod pierdlami, w których garowali, trwały nieustanne protesty i modły o ich uwolnienie. Wyszli, bo gospodarz „mety” ma moc odpuszczania win.
Obaj zostali suto opłacanymi posłami do europarlamentu i dalej bawią się życiem, korzystając z nietykalności. Czy w tej sytuacji można mówić o naszym, rodzimym brain rot? Chyba trzeba, skoro my sami nie doprowadziliśmy do tego, żeby główny lokator Pałacu Prezydenckiego zrezygnował z urzędu... Cały, ostatni w tym roku felieton na łamach tygodnika.