Benedykt XVI abdykował, kiedy zrozumiał, że nie wygra z watykańską mafią zakonserwowaną przez JPII. Franciszek trwał do końca, choć dość szybko się przekonał, że nie wyprowadzi Kościoła z odmętów przestępczej działalności i nie skieruje na drogę ewangelicznej posługi wiernym.
Rewolucja nie mogła się udać, bo w orce na ugorze przeszkadzali pazerni na władzę i pieniądze, bezczelni, bezduszni, bezideowi, w znakomitej większości bezkarni wychowankowie i poplecznicy papieża-Polaka, którego prawie 28-letni pontyfikat całkowicie ich zdemoralizował. Nienawiść do Franciszka była ogromna, a niekiedy przekraczała granice dopuszczalne wśród ludzi. Nawet niekoniecznie przyzwoitych. W 2018 r. niejaki ks. prof. Edward Staniek z Krakowa wygłosił homilię, w której bez ogródek życzył Franciszkowi śmierci: „Modlę się o mądrość dla papieża, o jego serce otwarte na działanie Ducha Świętego, a jeśli tego nie uczyni – modlę się o szybkie jego odejście do Domu Ojca”. Nie był osamotniony w tym haniebnym życzeniu, skoro nie poniósł żadnych konsekwencji, a metropolita Jędraszewski jedynie oświadczył, że „z ogromnym bólem i żalem” przyjął te słowa, a sprawę poruszył podczas osobistej rozmowy z ich autorem.Episkopat, tak czuły na najdrobniejsze ataki na kler, nabrał wody w usta. Sprawę zamieciono pod dywan. Z okazji 60-lecia kapłaństwa i wydania kolejnego panegiryku oJPII, której Staniek jest współautorem, doczekał się takiej laurki: „Ceniony kapłan, kierownik duchowy i rekolekcjonista, nauczyciel i wychowawca kilku pokoleń teologów”.Nie warto pytać, czego ich nauczył, bo widać to na co dzień w stosunku kleru do wiary i wiernych.
Może w 2005 r. właśnie w przewidywaniu oporu kleru przed naprawą Kościoła, argentyński jezuita Bergoglio, będący jedynym poważnym konkurentem Ratzingera, nie chciał zostać papieżem i osobiście namawiał swoich zwolenników do głosowania na Niemca. W 2013 r.,po abdykacji Benedykta XVI, został 266. papież em i 8. suwerenem Państwa Watykańskiego. Zapewne miał nadzieję, że po 8 latach od zakończenia rozbestwiającego kler pontyfikatu JPII, uda mu się sprawić, że pokora i walka z ubóstwem zastąpią ruję i porubstwo większości duchowieństwa. Wiedział, że to jedyna droga, by zahamować odpływ wiernych. Nie bez powodu przyjął imię Franciszek i wręcz epatował skromnością.Nie wywyższał się, nie podkreślał kościelnymi gadżetami swojej pozycji pierwszego po Bogu. Stworzył wizerunek miłego, poczciwego księdza z sąsiedztwa, z którym można pogadać, zjeść, napić się wina, nawet niekoniecznie mszalnego. Było w tym sporo teatru i udawania, ale w szlachetnym celu, a nie jak u papieża-Polaka, który jedynie budował mit swojej boskości, co w Polsce się udało i w wielu środowiskach pokutuje do dzisiaj... Cały felieton profesor Joanny Senyszyn, kandydatki na prezydenta RP na łamach tygodnika.