Spotykamy się na parkingu przy jednej z galerii handlowych w Łodzi. Krzysiek, absolwent politechniki, obecnie rozkręca własną firmę. Marta, pracownica korporacji na kierowniczym stanowisku i ja – początkująca freeganka. Jest godz. 22. Ruszamy na mój pierwszy skip. Będziemy szukać jedzenia… w śmietnikach.
(…) Zatrzymujemy się na tyłach dyskontu spożywczego. Wyciągamy rękawiczki, latarki i torby – niezbędne akcesoria freeganina. Czuję dreszcz emocji. Trochę się boję, trochę nie mogę doczekać się tego, co znajdziemy. Otwieramy kontenery. W środku jest kilka zawiązanych, niebieskich worków.
– Jak worek jest lekki to nawet nie otwierasz, tam na pewno nic nie ma. Jak ciężki odwiązujesz, no i szukasz – instruuje mnie Krzysiek, który skipuje od 1,5 roku (skipowanie to wybieranie rzeczy ze skipa, czyli z kontenera na odpady – przyp. red.). To on wyznaczył naszą dzisiejszą trasę. Kiedy zaczynał, objechał wiele marketów w Łodzi i okolicach, by znaleźć swoje ulubione miejsca. Dziś odwiedzamy tylko tzw. pewniaki.W Polsce znaczna liczba śmietników przy supermarketach jest zamykana na klucz. Dlatego freeganie niechętnie dzielą się z nieznajomymi informacjami o ulubionych miejscówkach. Dla mnie robią wyjątek, bo obiecuję, że nie zdradzę informacji o lokalizacjach „dobrych skipów”.
Chwytam pierwszy worek. Czuję lekką odrazę. W duchu cieszę się, że nie trafiam na nic mokrego ani śmierdzącego. W środku jest pełno czystej folii. To dodaje mi otuchy. Między nią dostrzegam banany. Gdzieniegdzie mają brązową skórkę, ale zdarzało mi się jadać te owoce w znacznie gorszym stanie. Pakuję je do kartonowego pojemnika. Na oko jest ich ok. 3 kg. Zaczynam czuć przypływ adrenaliny.
– Trafiliśmy na owocową żyłę złota – śmieje się Marta i pokazuje mi zafoliowane papryki i sałaty rzymskie, jabłka, pomarańcze i pomidory. Marta skipuje od niedawana, ale, jak przekonuje, chyba już nigdy z tego nie zrezygnuje… Cały tekst na łamach tygodnika.