– Dziękujemy w imieniu całego narodu ukraińskiego – to jedno z najczęściej wypowiadanych zdań na granicy polsko-ukraińskiej w Dorohusku, gdzie codziennie przybywają tysiące uchodźców.
– Ile masz lat? – pytam chłopca, który tuż przy szlabanach granicznych w Dorohusku wsiada do autokaru do Kijowa. – Trinadcat’ – odpowiada. – Jadę walczyć.
Nie jestem w stanie o nic więcej zapytać. Bezradnie patrzę, jak wolontariusze wciskają jemu i kilku innym młodym mężczyznom starannie przygotowane paczki żywnościowe. W środku są kanapki, owoce, woda, konserwa. Słyszę, jak jeden z nich mówi „nie chcę”, a jego oczy są pełne łez. Wygląda, jakby wsiadając do autokaru żegnał się z życiem.(…) Kolejka do granicy po stronie ukraińskiej każdego dnia ma ok. 25 kilometrów.Samochody stoją na trzech pasach. W środku są głównie matki z dziećmi.Dorota, funkcjonariuszka Służby Celno-Skarbowej z wieloletnim stażem w czwartek (24 lutego) miała nocną zmianę.
– To była ciężka noc. Jedna z najcięższych w mojej pracy – mówi powstrzymując łzy. –Odprawiałam ludzi i płakałam bez przerwy do północy. Widok jest przerażający. Ukraina zatrzymuje mężczyzn między 18 a 60 rokiem życia. Kobiety z dziećmi zostają same.Zapłakane próbują przedostać się do Polski. Po stronie ukraińskiej na granicy chodzą między samochodami i proszą, żeby ktoś je zabrał. Ci, którzy mieli większe samochody, na przykład busy, zabierali cudze dzieci, bo dla rodziców nie było już miejsca. – Wszystko mnie już boli od patrzenia na tę tragedię – opowiada.
Kolejnego dnia o godzinie 12 w Dorohusku umożliwiono uchodźcom piesze przejście przez granicę. Dorota odespała już nocną zmianę.
„Nie wiem, jak to wytrzymam. Ciągle słyszę płacz dzieci. Cały czas dźwięczy mi w uszach”– pisze do mnie… Cały tekst na łamach tygodnika.