Jak większość Amerykanów, Trump raczej nie czytał „Roku 1984” Orwella, ale pewnie coś mu się obiło o uszy i w drugiej kadencji zapragnął być Wielkim Bratem.
Ivanka Trump, aby uzmysłowić społeczeństwu, że tatuś szykuje dystopijne państwo, na inaugurację prezydentury wystylizowała się na Serenę Joy, kaznodziejkę z „Opowieści podręcznej”. Szkoda, że dopiero po wyborach. Może potoczyłyby się inaczej.
W ostatniej kampanii wyborczej Trump po raz kolejny lansował społecznie atrakcyjne, ale pozbawione konkretnych treści hasło „Make America Great Again”. Nigdy nie doprecyzował ani jak przywróci Ameryce wielkość, ani nawet, co to konkretnie oznacza.Bazował na specyficznym amerykańskim nacjonalizmie i powszechnym micie american dream. Skupił się na imigracji i inflacji, łgał w żywe oczy i obiecywał cuda nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. Osoby o nieregulowanym statusie pobytowym przedstawiał jako terrorystów i źródło wszelkiego zła: przemocy, gwałtów, morderstw; zapowiadał masowe deportacje, co miało przywrócić bezpieczeństwo i pracę pełnoprawnym obywatelom. Solennie obiecywał, że inflacja całkowicie zniknie. Podczas ostatniego przedwyborami wiecu w Pensylwanii zapewnił, że płace będą wyższe, dobrobyt dla wszystkich większy, zakupy tańsze, a przyszłość jaśniejsza niż kiedykolwiek. Głupi by uwierzył, ale jak się okazało w USA głupich nie brakuje.
W głowach elektoratu Trumpa, czyli „prawdziwych” Amerykanów wciąż siedzi Ku Klux Klan, jak w głowach „prawdziwych” Polaków tzw. żołnierze wyklęci. Epidemia koronawirusa, z którą nie poradziła sobie administracja Trumpa, unaoczniła prawdziwą skalę i konsekwencje amerykańskiego rasizmu i tzw. białego przywileju. Z dnia na dzień okazało się, że być w USA czarnoskórym to tak, jak w Polsce gejem, trans lub kobietą.Kiedy przychodzi kryzys, w pierwszej kolejności traci się pracę i zostaje na lodzie.Równocześnie biała, amerykańska biedota bezpodstawnie uwierzyła, że kolor skóry nawet bez pieniędzy zagwarantuje jej lepszy status. Ostatecznie Trump zwyciężył, bo zagłosowali na niego głównie biali, niewykształceni mężczyźni, katolicy i Latynosi.Najbardziej dziwi, że miliardera poparła biedota żyjąca w warunkach, których beznadziejność nawet trudno sobie wyobrazić. Jest jej w USA co najmniej 38 mln.Dokładnie tyle, ile ludności liczy Polska… Cały felieton profesor Joanny Senyszyn na łamach tygodnika.