Kaczyńskiemu nie udaje się wezwać działaczy jego partii, by stanęli do boju ani odzyskać zaufania znaczącej części jego dawnych sympatyków. Zabiega o to w sposób nieskuteczny, bo schematyczny, pozbawiony świeżości.
Podczas gdy Donald Tusk przyciąga na ulice i place wielkich i mniejszych miast niezliczone tłumy, Platforma Obywatelska odnotowuje wzrost notowań w sondażach, a nad opozycją unosi się nastrój nieuchronnego zwycięstwa, kampania PiS ugrzęzła.Działacze, którym powierzono jej organizację i prowadzenie, kłócą się. Wzajemna niechęć osiągnęła poziom dymisji szefa sztabu. Ogłaszane z pompą przedwyborcze pomysły trafiają w próżnię. Sondaże, jeśli drgają, to w dół. Pechowo dla populistycznej prawicy co i rusz pojawiają się tematy destrukcyjne dla jej wizerunku – jak np. śmierć kolejnej kobiety na porodówce przypominająca o drakońskim zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego. Do tego dochodzą wpadki i skandale w rodzaju spotu wyborczego próbującego powiązać marsz 4 czerwca z tragedią Auschwitz (i to z nielegalnym wykorzystaniem chronionych prawami autorskimi zdjęć obozu).
Jarosław Kaczyński nie potrafi znaleźć na to wszystko recepty. Porusza się jednak wyłącznie w obrębie dobrze sobie znanych rozwiązań. Wygląda to na uwiąd intelektualny
człowieka, który parę lat temu był w stanie zaskakiwać (choć w negatywnym znaczeniu tego słowa), nadawać ton debacie publicznej i kształtować polską politykę.
Lider PiS próbuje powtórnie wejść do tej samej rzeki. Od Heraklita z Efezu wiemy, że to niemożliwe. Sam Kaczyński pewnie też jest tego świadom. Ciekawe, czy nie dostrzega zmian, które zaszły w polskim społeczeństwie, próbuje przekonać się o prawdziwości tezy o efektach eksperymentu, do założeń którego nie wprowadza się korekt, czy też po prostu nie jest już zdolny do wykrzesania z siebie niezbędnej dozy kreatywności?... Cały artykuł na łamach tygodnika.