Szpitale w Polsce znalazły sposób na rozwiązanie swoich problemów: kapelani i krzyże.
(…) W niektórych szpitalach krzyże pojawiają się w bardziej tajemniczy sposób. Nikt nie wie, nawet dyrekcja, jak znalazły się w salach chorych. Nie można ich jednak zdjąć. Pan Andrzej Hahn skręcił kolano i uszkodził więzadło krzyżowe. 57-latek udał się do lekarza, który wypisał skierowanie do szpitala na operację. 15 listopada br. pan Andrzej przyjechał na ul. Bytomską 41 do szpitala nr 2 im. Tadeusza Boczonia w Mysłowicach.
– Po wszystkich sprawach formalnych zaprowadzono mnie na oddział chirurgiczny.Trafiłem do czteroosobowej sali numer trzy. W środku była jedna osoba. Nad swoim łóżkiem zobaczyłem krzyż. Grzecznie zapytałem pielęgniarkę, czy można go zdjąć. Kobieta odpowiedziała, że tak i wyszła. Po kilku minutach przyszła – jak się później dowiedziałem – oddziałowa. Nakrzyczała na mnie. Twierdziła, że chcę ją obrazić i zawiesiła krzyż. Na drugi dzień rano, podczas obchodu, w obecności około dziesięciu osób z personelu i już trzech pacjentów z sali, zastępca ordynatora oddziału na moją ponowną prośbę zdjęcia krucyfiksu powiedział: „Jak panu się nie podoba, proszę sobie znaleźć inny szpital”, „Może jeszcze Buddę pan tu sobie powiesi” – opowiada „FpM” pan Andrzej i pokazuje kartę wypisu ze szpitala… Cały tekst na łamach tygodnika.