Płodzić czy nie płodzić – oto jest pytanie. Wedle miłośników świętego od ukrywania pedofilii w kościele katolickim, prezerwatywa to zło samo w sobie. Pierwsza więc odpowiedź, jaka się ciśnie na usta, to rodzić i płodzić, rzecz jasna. Jest jednak w prostocie tej odpowiedzi pewna problematyczność.
Zauważył to amerykańsko-brytyjski myśliciel Christopher Hietschens (1949-2011) pisząc, że duchowni chrześcijańscy mają swoistą obsesję na punkcie ciała i cielesności oraz seksualności. W katolicyzmie obsesja ta urasta do chorobliwych rozmiarów i przejawia się na różne patologiczne sposoby. Belgijski filozof Théophile de Giraud (ur. 1968) w swojej książce „Zbawienna bezdzietność. Antynatalizm we wczesnym chrześcijaństwie”, która niebawem będzie wydana przez wydawnictwo Towarzystwa Naukowego im.Stanisława Andreskiego, pozwala nieco inaczej spojrzeć na sprawę.
Seks i patriotyzm
Utarte, stereotypowe czytanie ewangelii ma tak naprawdę, jak pokazuje de Giraud, polityczny charakter. Od starożytności każde imperium doskonale wiedziało, że potrzebuje żołnierzy i rąk do pracy, dlatego obywatele powinni być liczni i skorzy do poświęceń. Stąd płodzenie i rodzenie traktowano nierzadko jako swoisty patriotyczny obowiązek. Skądinąd jak przyjrzymy się naszym rodzimym mitologiom, to mit Matki-Polki swoimi korzeniami sięga walk niepodległościowych Polaków, pozostających pod zaborami. Rodzenie było dostarczaniem kolejnych pokoleń tych, którzy będą walczyć o niepodległość. Oczywiście w tym planie politycznym dziecko i matka nie liczyły się, były jedynie biologicznym materiałem do trwania państwa lub klanu… Cały tekst na łamach tygodnika.