Prezydent RP przeżywa dni swojej chwały
(…) Wszyscy spodziewali się skierowania ustawy o SN do Trybunału Julii Przyłębskiej, ale w trybie następczym, a nie prewencyjnym. Wtedy przepisy zaczęłyby obowiązywać od razu, premier Morawiecki wysłałby do Brukseli fakturę do zapłacenia, a po wyborach, jeśli tylko PiS wyszłoby z nich zwycięsko, ustawa zostałaby uznana za niekonstytucyjną i straciłaby moc. Jarosław Kaczyński pokazałby Unii Europejskiej figę. Nikt mu się nie będzie wtrącał do rządzenia. Mógłby, wspólnie ze Zbigniewem Ziobrą, przystąpić do ostatecznej rozprawy z sędziami.
Sprzeczność uchwalonego prawa z ustawą zasadniczą jest oczywista. Wystarczy przeczytać artykuły 184. oraz 7. tej ostatniej. Potwierdzają to wszystkie prawnicze autorytety. Tylko rządowi prawnicy prezentują odmienne zdanie.Teraz decyzję będzie musiał podjąć prezes Prawa i Sprawiedliwości. Bo nikt chyba nie ma złudzeń, że osoby zasiadające w pałacyku przy alei Szucha (siedziba TK – przyp. red.)cokolwiek postanowią w zgodzie z własnymi sumieniami i wiedzą merytoryczną. Kaczyński zaś będzie musiał zważyć, co dlań ważniejsze: podtrzymanie nadziei na napływ strumienia pieniędzy, które odegrałyby swoją rolę w kampanii, czy zaostrzenie konfliktu z UE, ale złagodzenie z Ziobrą. Raczej wybierze to pierwsze. Utrzymanie się u władzy jest absolutnym priorytetem, wartym każdej ceny.
Nie zdziwmy się, jeśli słynący dotąd z lenistwa Trybunał rozpatrzy prezydencki wniosek błyskawicznie, nie dopatrując się niekonstytucyjności przepisów. W innym przypadku szanse na realne otrzymanie środków z Brukseli przed wyborami będą znikome, zaś odium partii niezdolnej do zdobycia tych pieniędzy mocniej przylgnie do PiS. Intencją stojącą za nagłym zwrotem polityki w tej kwestii było wyczyszczenie tej plamy na wizerunku… Cały tekst na łamach tygodnika.