W przypadku Lewicy gra o prezydenturę jest odwrotnością gier, w których chodzi oto, by wygrać. Przy takim założeniu nasi koledzy „z lewej strony” mają już zagwarantowany sukces, czyli spektakularną porażkę.
Zadzwonił do mnie kolega (polityk, wieloletni poseł) z pytaniem, czy nie zechciałbym się spotkać z kandydatką Lewicy w wyborach prezydenckich panią Magdaleną Biejat.
Wyjaśnił, że chodzi o spotkanie redaktorów naczelnych mediów uważanych za „lewicowe”i po prostu takich, na których życzliwość mogłaby liczyć kandydatka. Oczywiście przyjąłem zaproszenie. Po dwóch tygodniach zadzwoniłem do kolegi i zapytałem „co z tym spotkaniem”. Usłyszałem że będzie, ale nie z panią Biejat, lecz z szefową jej sztabu wyborczego, bo kandydatka jest ponoć zbyt zajęta, by spotkać się z kilkoma naczelnymi.Znowu minęły dwa tygodnie. Kolega poinformował mnie, że szefowa sztabu też nie ma czasu dla naczelnych, ale może spotkać się z nami rzecznik sztabu kampanii. A tak w ogóle zasugerowano mojemu koledze, że to nie ma sensu, bo jeśli naczelni mają jakieś pytania, to przecież mogą zadzwonić do biura prasowego. Czyli: zostaliśmy zaproszeni, ale nie wpuszczeni po to, byśmy znali swoje miejsce w szeregu i już na wstępie z pozycji gleby patrzyli na błyszczącą na firmamencie gwiazdę Lewicy. Jak to „uformowało” nasz stosunek do kandydatki?
Przypomina mi to poprzednią kampanię lewicy, w której kandydatem na prezydenta był gej Robert Biedroń. W wypadku tego pana jest to chyba jedyny wyróżnik, dzięki któremu wypłynął, stąd ten lekki sarkazm. Mieliśmy jeszcze jako redakcja „FiM” ustalony zakres rozmowy, pytania, termin spotkania. Ale kandydat odwołał je, bo „był zmęczony”. Kiedy po kilku tygodniach się odmęczył, a poparcie jego kandydatury mieściło się w granicach błędu statystycznego, chciał z nami rozmawiać, ale my nie mieliśmy na to ochoty. No i zakończył elekcję z wynikiem 2,22 proc. Wygląda więc, że pani Biejat myśli o podobnym wyniku. Ale OK, rozumiemy, że taki jest cel partii... Cały felieton redaktora naczelnego Faktów po Mitach Dariusza Cychola na łamach tygodnika.