PiS przygotowało ustawę, która zakazuje propagowania banderyzmu w Polsce.
„Banderyzm był ideologią, która stanowiła uzasadnienie dla ludobójstwa wołyńskiego, a więc do ludobójstwa dokonanego na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich w czasie II wojny światowej. Uważamy, że banderyzm, symbole banderowskie nie powinny być propagowane” – oświadczył Mariusz Błaszczak. No i słusznie. Błaszczak ma bardzo krótką i wybiórczą pamięć, więc trzeba mu przypomnieć, jak było. Do propagowania kultu Bandery rękę przyłożył Lech Kaczyński, który bratał się z banderowcami.
Przyjaźń ponad prawdą
Gdy Lech Kaczyński zasiadał w Pałacu Namiestnikowskim, prezydentem Ukrainy był Wiktor Juszczenko, banderowiec z krwi i kości, przy którym banderowiec Wołodymyr Zełenski to harcerzyk. Kaczor uważał Juszczenkę za przyjaciela. Ta przyjaźń była ważniejsza niż polska racja stanu i prawda historyczna.
W 2008 r. przypadła szczególna, bo 65. rocznica Rzezi Wołyńskiej. Kaczyński nie chciał potępić zbrodni i nie wziął udziału w rocznicowych obchodach. Środowiska kresowe oskarżyły go nie tylko o zdradę, ale i promowanie banderyzmu. Płk Jan Niewiński, przewodniczący Kresowego Ruchu Patriotycznego w liście otwartym tak zwrócił się do Kaczyńskiego:
„Jestem ostatnim żyjącym organizatorem i komendantem skutecznej polskiej samoobrony na Wołyniu, działającej we wsi Rybcza, powiat Krzemieniec. Z bólem i smutkiem przeżywam poczynania Pańskiej kancelarii i ostatnie decyzje Pana Prezydenta, dotyczące problemów kresowych... Cały artykuł o "nieomylnym, pomnikowym, wszechwiedzącym, dalekowzrocznym..." na łamach tygodnika.