Z profesorem Radosławem Markowskim, politologiem, rozmawia Krzysztof Lubczyński
Krzysztof Lubczyński: Zalewa nas szum spekulacji i interpretacji dotyczących notowań przedwyborczych. Czy można, w tym momencie przewidzieć z dużą dozą prawdopodobieństwa, kto wygra wybory?
Prof. Radosław Markowski: W deklaracjach dotyczących udziału w wyborach, na pytanie, czy gdyby wybory odbyły się teraz, wziąłbyś w nich udział, „tak” odpowiada około osiemdziesięciu procent respondentów, przy czym niektórzy „zdecydowanie tak”,inni „raczej tak”. Wiemy jednak, że w Polsce w wyborach bierze udział plus minus 50 proc.wyborców, więc pierwsze, co należy zrobić, żeby w badaniu oszacować rzeczywiste poparcie dla partii politycznych, to odcedzić „kłamczuszków”, którzy twierdzą, że pójdą do wyborów, a nie pójdą – jest ich od 20 do 30 proc. Tymczasem ośrodki badania opinii publicznej stosują archaiczną metodę, traktując ich jako „niezdecydowanych”, gdy należałoby zbadać ich poziom cynizmu, poprzednie zachowania wyborcze, dowiedzieć się, czy biorą pod uwagę głosowanie na więcej niż jedną partię i tym podobne czynniki, na podstawie kilku takich i podobnych pytań stworzyć skalę pozwalającą trafnie wyeliminować tych ok. 25 proc. osób, które deklarują, że pójdą na wybory, ale nie chodzą. Jedyne, co z tych źle robionych badań można wywieść, to generalne trendy oraz to, że mamy dwie partie, z których jedna wygra wybory, aktualnie ze wskazaniem na PiS, no i że za nimi plącze się kilka partii z poparciem kilku-kilkunastu procent. Nie można natomiast wyciągać np. wniosku, że bardzo rośnie poparcie Konfederacji, bo rok temu miała podobne poparcie. Natomiast niewątpliwie zły był pomysł koalicji PSL z Hołownią, który jeszcze rok temu sam miał nawet 15 proc. poparcia, a stabilne PSL wynik 7-8 proc. Ich fuzja sprawiła, że po roku razem kręcą się na granicy progu wyborczego. Wiele więcej na ten temat niemożna powiedzieć… Cała rozmowa na łamach tygodnika.