Piętnastego października obchodzony jest Dzień Dziecka Utraconego. To okrutne święto, które jednak powinno być dla prawdziwie wierzących radosne w myśl nauczania, że dobry Bóg „tak ukochał to dziecko, że zapragnął je mieć przy sobie”.
Kościół uwielbia celebrować cierpienie, bo życie w poczuciu winy i grzechu jest motorem jego rozwoju. Wszystko więc jest dobre, by wspólnie pocierpieć, a cierpiąc zbliżyć się do cierpiącego Zbawiciela. Wszystko, nawet utrata płodu lub dziecka.
Genezą powstania dnia pamięci dzieci zmarłych były osobiste doświadczenia Amerykanki Robyn Bear. Kobieta poroniła ciąże kilka razy, a do jednego z poronień doszło właśnie 15 października. Wyznała, że po traumatycznych dla niej stratach ciąż nie uzyskała należytej opieki i wsparcia. Postanowiła więc sama zaangażować się w pomoc osobom, które też tego doświadczyły.
Głównie chodziło o wsparcie po poronieniach, jednak Dzień Dziecka Utraconego ma upamiętniać wszystkie „straty”. Zarówno dzieci przedwcześnie urodzonych, jak i zmarłych wskutek wypadków czy chorób. „Święto” dość szybko rozprzestrzeniło się na inne kraje. W Polsce zostało ustanowione w roku 2005 z inicjatywy organizacji przykościelnych – Rodziców po Stracie oraz Rodziców Dzieci Chorych „Dlaczego”. No i szybko zmieniło swój charakter na cierpienny… Cały tekst na łamach tygodnika.