Z prof. Tadeuszem Bartosiem, filozofem, byłym dominikaninem, rozmawia Krzysztof Lubczyński.
Fałszywy bohater
Krzysztof Lubczyński: Dobiegły końca uroczystości pogrzebowe Benedykta XVI.Egzekwiom papieża konserwatysty przewodniczył urzędujący papież Franciszek, zapewne nie modernista, ale reprezentujący inny profil kontaktu z wiernymi, bardziej prosty, ludowy, zdolny do niekonwencjonalnych gestów. Czy ten spektakularny moment mówi coś o sytuacji Kościoła powszechnego?
Prof. Tadeusz Bartoś: Papieże się zmieniają, Watykan nie, bo to Watykan rządzi i dobiera sobie papieży zgodnie z aktualnym układem sił. Uważa się, że Benedykt zrezygnował z urzędu, bo nie chciał lub nie mógł już rządzić Kościołem. Czas jego kariery od 1980 r., od stanowiska szefa Kongregacji Nauki Wiary, do papiestwa w 2005 r., to epoka tolerowania przestępstw seksualnych w Kościele oraz przestępstw o charakterze finansowym. To jego współodpowiedzialność za bezczynność. Nie jest tak, że on nic nie mógł zrobić. Mógł wiele, tylko że nie chciał lub nie potrafił. Nawet jeśli nie mógł nic zrobić w ramach układu, w którym tkwił, mógł układ zdekonspirować, stać się świadkiem, zerwać z kulturą sekretu, zdemaskować przestępstwa systemu, ponosząc oczywiście koszt takiego posunięcia. Stałby się bohaterem. Nic z tego. Benedykt wolał pogrążać się w rozważaniach o wiarygodności Kościoła i wiary w ramach tzw. teologii fundamentalnej, wcześniej zwanej apologetyką. Wbrew chórom chwalców, nie był jakimś wybitnym myślicielem. Podobnie z naszego papieża Polaka robi się filozoficznego geniusza. To zwykły kult jednostki. Nazywanie Ratzingera „gigantem intelektu” i „wielkim teologiem” to mitologia. Katolicy wolą mieć jakiegoś wybitnego intelektualistę, który ich dumnie reprezentuje, aniżeli uznać, że takiego kogoś brak... Cała rozmowa na łamach tygodnika.