Świąteczno-noworoczny tekst zwykło się pisać z lekkim, uskrzydlonym sercem, w eleganckim stylu, z polotem i w dobrym nastroju. Tak było przez wszystkie lata mojego 50-letniego dziennikarskiego życia. Wersy leciały, wyprzedzając uśmiech i czas.
Tak było kiedyś, ale dzisiaj to nie wychodzi… Piszę od serca, a serce boli i krwawi…
Niebezpieczna salwa szampana
Z czego się cieszyć? Że przez rok żyłeś na skraju załamania nerwowego? Że przez cały rok upokarzająco zmagałeś się z lękiem o swoje dzieci, o dzieci przyjaciół i krewnych, aby uchronić je przed „częściową mobilizacją” na tamten świat? Że twój prezydent, z podłym uśmiechem, grozi światu, a więc i tobie, że wciśnie czerwony atomowy guzik, jeśli wszyscy razem nie będziemy po kolei całować go w starą dupę?
On nie chce zrozumieć, że już podpisał się pod swoją porażką, ale nam to nie ułatwia sprawy. Wstyd niszczy noworoczną bajkę. Życie pękło jak gliniany garnek na dwie nie równe części. W jednej jest to, co było przed 24 lutego, w drugiej to, co jest i będzie.Stół noworoczny nie zbierze, jak poprzednio, wszystkich, którzy są nam drodzy. Ktoś jest w wilgotnej, złapanej przez pierwszy mróz ziemi pod Charkowem. Ktoś jest w szpitalu.Ktoś w okopie pod Bachmutem. Linia frontu przebiega nie tylko na mapach wojskowych.Przebiega również przez nasze serca.
Dzieci i wnuki opuściły domy i pofrunęły do różnych krajów, na różnych kontynentach. Życzenia złożymy sobie na Skypie: stukniemy kieliszkami o szybę monitora. Dystans nie ukryje łez, zakłopotania, nadziei na szybkie spotkanie i radości, że w tej chwili wciąż jesteśmy razem, choć wirtualnie. Najukochańsze, najbardziej rodzinne, najbardziej osobiste święto każdego Rosjanina jest zatrute wojną i myślami o niej. Nie pachnie ciastem, ale prochem... Cały tekst na łamach tygodnika.