Chaos w obozie rządzącym nasila się. Zacierajmy ręce.
Już nie tylko Jarosław Kaczyński – może zbyt zajęty podróżowaniem po Polsce i opowiadaniem najwierniejszym zwolennikom i działaczom PiS frywolnych historii o złych Niemcach, groźnych transseksualistach i niepokornych samorządowcach – stracił ścisłą kontrolę nad swoją ekipą. Nie tylko rząd walczy sam ze sobą; a raczej jego poszczególne wewnętrzne frakcje jedne przeciw drugim. Teraz zaczyna pękać w szwach także klub parlamentarny, dotąd trzymany twardą ręką przez Ryszarda Terleckiego, szarą eminencję „dobrej zmiany”.
W ostatnich dniach jego posłowie dwukrotnie rozpoczynali gromkie ofensywy w kontrowersyjnych sprawach, po czym niespodziewanie „wycofywali się na z góry upatrzone pozycje”, jak to kiedyś prześmiewczo mówiło się o nieudanych operacjach prowadzonych przez niekompetentnych wojskowych.
Znamy to z niedawnej historii. Zazwyczaj był to początek drogi prowadzącej ku upadkowi.
Gwarancje dla Obajtków
Nagle pojawił się projekt ustawy powołującej Radę Bezpieczeństwa Strategicznego, która miała się składać z trzech osób wybranych przez Sejm i po jednym wskazanym przez Senat oraz prezydenta. Miałaby mieć sześcioletnią kadencję (a więc jej kolejny skład wybierałby parlament nie następnej, lecz jeszcze kolejnej kadencji). Do jej zadań należałoby wydawanie wiążących opinii w sprawie odwoływania członków zarządów i rad nadzorczych czterech kontrolowanych przez Skarb Państwa gigantów paliwowo-energetycznych, w tym PKN Orlen oraz – nie wiedzieć czemu – Polfy Tarchomin. Kadencje menedżerów objętych tą spec regulacją wydłużono by do pięciu lat, a wszystkie zostałyby wyzerowane w momencie wejścia ustawy w życie. Krótko mówiąc, Prawo i Sprawiedliwość stworzyłoby ciało, które w praktyce nie pozwoliłoby usunąć jego nieudolnych nominatów z dobrze płatnych stanowisk w państwowym biznesie aż do 2033 r. Przy kolejnej bowiem rotacji ta pisowska rada blokowałaby wymianę kadr na profesjonalistów... Cały tekst na łamach tygodnika.