W postępowaniu kanonicznym ofiara nie jest stroną. Po zawiadomieniu Kościoła o popełnieniu przestępstwa osoba skrzywdzona odsuwana jest od procesu.
Wszystko toczy się za zamkniętymi drzwiami. Dla ofiary. Ksiądz dostaje obrońcę, składa swoje wyjaśnienia, a ofiara czeka. Nie ma wpływu na nic. Nie ma wglądu do niczego.
Niepełna historia
Mariusz Milewski był krzywdzony seksualnie przez księdza Jarosława Pestkę (ksiądz zmarł w 2022 r.) przez dziewięć lat. Koszmar Mariusza zaczął się, kiedy był dziewięcioletnim chłopcem. W ukrywaniu pedofila i jego czynów aktywny udział miał ksiądz Andrzej Suski, który do 2017 r. pełnił funkcję toruńskiego biskupa diecezjalnego.Kiedy pojawia się kolejne doniesienie o księdzu pedofilu, media skupiają się na dwóch kwestiach. Krzywdzie, jakiej doznała ofiara i wyroku dla księdza pedofila, jeśli akurat się zdarzy. Rzadko opisywany jest proces dochodzenia sprawiedliwości. Jakby to było mało istotne. Tymczasem właśnie podczas procesu najlepiej widać świetnie funkcjonującą machinę instytucjonalnego ukrywania pedofilii w Kościele.
(…) Moją batalię o człowieczeństwo, moje człowieczeństwo, rozpocząłem w 2013 r.Zacząłem od znalezienia mecenasa. Na własną rękę. Wyszukałem go w internecie i umówiłem się na spotkanie w Nowym Mieście Lubawskim (woj. warmińsko-mazurskie).Pierwszy raz opowiedziałem swoją historię obcemu człowiekowi. Był to dla mnie ogromny stres. A dostałem taką odpowiedź: „Panie, z tym się nie da nic zrobić! Co, biskupa wezwiemy na przesłuchanie? Pan co najwyżej napisze list do kurii, że chce pan od nich ze dwieście tysięcy, to może pan chociaż pieniądze dostanie”. Byłem w szoku. Nie mogłem zrozumieć, że ksiądz będzie wolny, a biskupa nie wolno ruszyć. No, ale powiedział mi tomi mecenas. Człowiek, który się zna. Byłem załamany. Zderzyłem się z murem. Nie wiedziałem, co mam dalej robić. Zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z machiną, którą ciężko ruszyć.
Oczywiście za cenną poradę mecenasa musiałem zapłacić. Trzeba pamiętać, że mówimy o roku 2013. Mecenas zażyczył sobie wtedy za usługę „nic się nie da” 100 zł. Z myślą, że pozostaje mi tylko napisanie listu do kurii, zrobiłem to. Powołując się na postępowanie kanoniczne (potwierdziło winę księdza) zażądałem zadośćuczynienia w kwocie 150 tys. zł.Dostałem odpowiedź, że… nic z tego. Nie dostanę żadnych pieniędzy i mogę sobie sprawę zgłaszać dalej gdzie tylko chcę. Moje pismo z żądaniem zadośćuczynienia było później wykorzystywane przeciwko mnie w sądzie przez obrońcę księdza. Próbowali uwodnić, że chodziło mi tylko o pieniądze... Cały artykuł na łamach tygodnika.