Polska nauka według Czarnka ma być robiona w Polsce, przez Polaków, no i z modlitwą na ustach.
Jak załatwić kasę krewnym i znajomym, żeby nikt do niej się nie przyczepił? Minister edukacji Przemysław Czarnek opanował tę sztukę do perfekcji. Owszem, wystawia się na pośmiewisko z powodów teologicznych, więc całe środowisko drze z ministra łacha za włażenie Kościołowi w okrężnicę. Ale nikomu nie wpadnie do głowy, że to cwana zasłona dymna, bo tak naprawdę chodzi o niezłą kasę. Taką, która ma popłynąć tam, gdzie chce Czarnek i zaprzyjaźnione z nim persony.
Punkty za wymodlenie
Mechanizm przepływu pieniędzy jest w miarę prosty. Państwo daje środki na badania naukowe w postaci grantów. Co trzeba zrobić, żeby znaczna część tej góry pieniędzy znalazła się we właściwych kieszeniach? Trzeba zmodyfikować wymyślony jeszcze za PO sposób oceniania naukowców i tego co robią.
Dorobek naukowy instytutów i wydziałów ocenia się w punktach, które naukowcy otrzymują za publikacje w czasopismach naukowych. Dzięki tym punktom jedne uczelnie są oceniane wyżej, inne niżej. Od tej oceny zależy również wielkość dotacji i pieniędzy, zarówno na działalność dydaktyczną, jak i na prowadzenie poszczególnych badań. Punkty za publikacje stały się więc nader ważne. Na tyle, że zatrudniając uczonego uczelnia czy instytut badawczy w umowie o pracę często wpisują liczbę punktów, które każdego roku badacz ma dla siebie i uczelni „zarobić” na publikacjach. Ba, od punktów zależy, czy ktoś dostanie wyższy tytuł lub zasłuży na awans.
Każde pismo naukowe jest oszacowane na podstawie specjalnej tabeli ministerialnej na ileś punktów. Publikowanie w jednych daje więc 20, a w tych najlepszych – 200 punktów.Naukowcy starają się zamieszczać swoje prace w tytułach, którym ministerstwo Czarnka przyznało przynajmniej 100 punktów… Cały artykuł na łamach tygodnika.