– Przepraszam, ale nie możesz tego dać mojemu wnukowi – na twarzy Agnieszki maluje się zakłopotanie. Świetnie wychowana wykładowczyni akademicka wpatruje się z niesmakiem w bączka w kolorze tęczy. Bączek jest drewniany, ma atest i z pozoru wszystko z nim w porządku. Ma jednak „nie takie” kolory.
Zabawki, książki i ubranka dla dzieci są pod specjalnym nadzorem. To zrozumiałe, bo trzeba dbać o dziecięce zdrowie fizyczne i psychiczne. Muszą więc mieć np. certyfikat CE, poświadczający zgodność ze wszystkimi wymogami obowiązującymi w Unii Europejskiej.Czasem jednak ten nadzór idzie o krok za daleko i wtedy zabawki podlegają cenzurze ideologicznej. Tak stało się w przypadku Agnieszki i jej wnuka. Córka Agnieszki i dwoje jej rodzeństwa, dorośli już ludzie, wyłamali się z katolickiego reżimu, panującego w rodzinnym domu. Agnieszka i jej mąż Krzysztof, wzięty informatyk, są ultraprawicowi i ultrakatoliccy. Wiedzę o wydarzeniach czerpią z TVP Info, TVP Trwam, TV Republika, czytają „Sieci” i „Do Rzeczy”. Nie przyjmują do wiadomości, że ich potomstwo myśli inaczej. Udają, że nic się nie stało. Taka polityka strusia.
Pokora katolika
Poproszona o wyjaśnienie, dlaczego jest taka wzburzona, Agnieszka odpowiada, że to seksualizowanie małego dziecka, które po zabawie tęczową zabawką, symbolem ideologii LGBT, zostanie skażone. Ania, córka Agnieszki, wie, że z mamą na pewne tematy się nie dyskutuje. Zabiera zabawkę i mówi, że ją wyrzuci, a do mnie mruga porozumiewawczo.Potem dowiaduję się, że tęczowy bączek jest ulubioną zabawką malucha… Cały artykuł na łamach tygodnika.