Amerykanie grożą Putinowi, ale nie bardzo wiedzą, co robić.
Przed miesiącem zapoznawałem czytelników ze zjawiskiem strachu, wręcz paniki, jakie owładnęły władze Ameryki w związku z militarną ekspansją Chin w przestrzeni kosmicznej i gdzie indziej (wszędzie indziej). Nie wiedziałem wówczas, iż wektor owego strachu i poczucia zagrożenia szybko się odwróci, a jego obiektem stanie się Rosja. Kryzys ukraiński nadął się dramaturgią realnego konfliktu – niewykluczone, że militarnego – dwu największych atomowych potęg świata.
Koncentracja ponad 90 tys. żołnierzy i ciężkiej broni rosyjskiej przy granicy z Ukrainą postawiła Biały Dom, Departament Stanu i Pentagon „w obliczu niewygodnego dylematu” – jak to określił analityk Alexander Baunov z think tanku Carnegie Moscow Center. Amerykanie pokrzykują, grożą Putinowi palcem, bywa, że tupną. Lecz częściej przestępują z nogi na nogę. Nie bardzo wiedzą, co robić.Czy przyjść Ukrainie z odsieczą militarną, ergo rozpocząć wojnę z Rosją, czy też zachować się jak w roku 2014 po aneksji Krymu: wyrazić protest i sprzeciw, nałożyć sankcje. Które jeśli nawet Rosji szkodzą, to nie wpływają na postępowanie Putina.
(…) Po roku 2014 USA dostarczyły Ukrainie broń wartości 2,5 mld dol., w tym bardzo skuteczne rakiety przeciwczołgowe Javelin. Głos szefa Paktu Północnoatlantyckiego jest wart napomknięcia, bo główny warunek normalizacji sytuacji, jak stawia Putin, to zobowiązanie, że Ukraina nie zostanie przyjęta do NATO, o co po aneksji Krymu zabiega.Po takiej ekspansji Paktu Rosja miałaby nowego potencjalnego przeciwnika tuż za zachodnią granicą. Kilka dekad temu Rosjanie odpuścili NRD i nie oponowali przeciwzjednoczeniu Niemiec, gdy otrzymali zapewnienie, że Pakt nie przesunie się na wschód.Bez trudu można sobie wyobrazić, jaka byłaby reakcja USA, gdyby Putin podpisał sojusz militarny z Kubą i zaczął budować na wyspie instalacje wojskowe… Cały tekst na łamach tygodnika.