Nie znam osoby, która jest zadowolona z jakości rządów koalicji 15 października.Piszę to szczerze, z bólem i bez złośliwości. Po prostu nie znam…
Kiedy rozmawiam o polityce ze znajomymi – ludźmi przeróżnych sympatii światopoglądowych – dyskusje zaczynają się od rozpaczliwej wizji Polski ocierającej się o narodowy socjalizm. Zacofanej, ksenofobicznej, rasistowskiej, antysemickiej, niesprawiedliwej, sklerykalizowanej. Podobnej do tej z międzywojnia ubiegłego wieku.
Żaden z moich rozmówców nie ma wątpliwości, że może się taką stać. To co różni Polskę sprzed stulecia od tej, jaka może powstać za dwa lata, jest korupcja, z którą mieliśmy do czynienia w ostatnich latach rządów PiS i która ma szansę powrócić ze zwielokrotnioną siłą. Dlaczego? Bo nic jej tak nie napędza jak bezkarność złodziei, a to przecież wszyscy widzimy.
Później dochodzimy w dyskusjach do stałego punktu: przeświadczenia, że najbliższe wybory parlamentarne rządząca obecnie koalicja przegra. W tym momencie kończy się większość rozmów, w których uczestniczę, bo nikomu nie chce się wymieniać przykładów nieudolności rządzących i najzwyklejszych kłamstw, którymi nas karmili w czasie, kiedy szli po władzę. Czasami jednak ktoś retorycznie pyta: „no to na kogo głosować?”. No i robi się cicho, bo obciachem jest wymienienie jakiejkolwiek formacji politycznej współtworzącej obecny obóz władzy. W sumie jest to zrozumiałe, bo deklaracja taka byłaby równoznaczna z publicznym oświadczeniem: oddam głos na nieudaczników lub kłamców! Albo na jednych i drugich. Wtedy pada rozjemcze stwierdzenie: „wiem, na kogo na pewno nie zagłosuję”. No i tu mamy pełną zgodę.
Gdzieś wśród moich rozmówców tli się cicha nadzieja, że lekarstwem na tę bezradność mogą być jakieś nowe ugrupowania; takie, których na scenie politycznej jeszcze nie ma.Tyle tylko, że wiara w sprawczość czegoś nieistniejącego wymaga „błogosławieństwa”, a kto niby miałby je dać, zesłać, polecić czy zapisać? (Jako ateista nie wiem, skąd to ludzie biorą). Powstaną nowe formacje – będziemy decydować. Ale jeszcze ich nie ma… Gdzieś nad tymi dywagacjami snuje się inna forma wiary: w Tuska. Że „coś” wymyśli; że się ogarnie; że wizję lepszej Polski zacznie wcielać w życie; że zleci rządzenie ludziom kompetentnym i pracowitym, którzy wezmą się do roboty; że wreszcie rząd przestanie kłamać. No więc na tę chwilę, wiara w Tuska wydaje się być bardziej szalona niż wiara w coś, czego jeszcze nie ma… Cały felieton redaktora naczelnego Faktów po Mitach Dariusza Cychola na łamach tygodnika.