Do niedawna należały do najbarwniejszych tradycji polskiego katolicyzmu. W ciągu kilku lat obumarły, ale zaczęło się to jeszcze przed pandemią. Wkrótce pielgrzymki piesze mogą odejść do lamusa. Bo czy warto tłuc się po Polsce?
Tradycja pielgrzymowania narodziła się jeszcze przed potopem szwedzkim. Jej znaczenie dla ludu oddał w „Chłopach” Reymont, który osobiście pokonawszy dystans z Warszawy na Jasną Górę, pod koniec XIX w. napisał na ten temat reportaż. Za „komuny” i w okresie transformacji pielgrzymki były żywym świadectwem trwania Polski w Jezusie. Do Częstochowy corocznie zmierzały tysiące ludzi. W tłumie jeszcze niedawno widziano wózki inwalidzkie, weteranów, kobiety w sukniach ślubnych, dzieci. A jednak przez lata coś się popsuło, popsuli się też ludzie – przyznają mieszkańcy miejscowości, stanowiących ostatni punkt noclegowy przed wejściem do klasztoru. I ten kryzys widać było jeszcze przed nastaniem COVID-19.(…) Przez ostatnich kilkanaście lat krajobraz kulturowy polskiej wsi zmienił się całkowicie. Głębsza prowincja pozostaje konserwatywna i oddana tradycji, jednakże wiele miejscowości zmieniło się w przedmieścia, gdzie domy budują często osiedleńcy z miasta. Im wszystko przeszkadza: piejący kogut, szczekanie psa i śpiew pielgrzymów o 4 nad ranem, kiedy zabierają manatki i ruszają dalej. Ale na pielgrzymów narzekają nawet niektórzy autochtoni... Cały tekst na łamach tygodnika.