Czekanie na rekonstrukcję rządu coraz bardziej przypomina czekanie na Godota.Ani Tusk, ani tym bardziej Kosiniak-Kamysz, Hołownia i Czarzasty nie chcą wybawić swoich ministrów od bezsensownej wegetacji w resortach i przedłużają w nieskończoność agonię rządu.
Demokratyczna opozycja przygotowywała się do powrotu do władzy osiem lat, a skromniej licząc, przynajmniej cztery, więc należało oczekiwać, że – poza apetytem na stołki – mają jakiś plan działania. Jakikolwiek. Szybko okazało się, że nie mieli. Za to dzięki tymczasowemu rządowi Morawieckiego mieli więcej czasu na żenujące targi. Najwięcej wywalczył Czarzasty. Dla siebie wicemarszałka Sejmu od zaraz i obietnicę marszałkowania po dwóch latach, a dla swojego mini klubiku (po wyborach liczył 26 posłów, teraz, po odejściu zandbergowców w listopadzie 2024 r. – 21) zdobył funkcje wicepremiera, dwóch ministrów i tak wielu wicków, że zabrakło posłów do obsadzenia.
Klub PSL (32 posłów) dostał też wicepremiera, wicemarszałka i trzy resorty, w których jest tak dużo szmalu i intratnych stanowisk w terenie, jak ludowcy lubią. Polska 2050 (także 32 posłów) wywalczyła rotacyjnego marszałka Sejmu i trzech ministrów, ale bez wicepremiera i to nawet, kiedy Hołownia straci funkcję drugiej osoby w państwie. Trudno się dziwić, że teraz jest o to wojna. Poniekąd w imię sprawiedliwości. Koalicja Obywatelska (157 posłów)wzięła – jakżeby inaczej – premiera, szefa jego kancelarii, dwóch wicemarszałków, 13 resortów i oczywiście – jak pozostali koalicjanci – w każdym ministerstwie sekretarzy i podsekretarzy stanu.
Tym sposobem – wbrew szumnym przedwyborczym zapowiedziom – rząd powstały 13 grudnia 2023 r. stał się najliczniejszym po 1989 r. i zarazem największym w Unii Europejskiej. Prawie od początku Tusk zapowiadał odchudzenie swojego gabinetu, a w lutym 2025 r. mówił wręcz, że po zmianach „rząd będzie jednym z najmniejszych w Europie”, ale przynajmniej na razie na zapowiedziach się kończyło. W zastępstwie premiera pierwszą rekonstrukcję rządu zrobiły wiosną 2024 r. wybory do Parlamentu Europejskiego. Do Brukseli wyleciało czterech ministrów: aktywów państwowych Borys Budka, spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński, kultury i dziewictwa narodowego Bartłomiej Sienkiewicz, rozwoju i technologii Krzysztof Hetman oraz wiceminister Krzysztof Śmiszek, który dołączył do Roberta Biedronia w ramach programu łączenia rodzin, choć złośliwi mówili, że to program „Rodzina na swoim”.
Również kolejne rekonstrukcje odbywały się nie z woli Tuska, ale dzięki aferom, które ujawniły niekompetencję, pazerność, nepotyzm, bezczelność, nieznajomość prawa i zwyczajną głupotę ministrów. Co ciekawe, wszyscy sprawowali swoje funkcje z rekomendacji Czarzastego. W dodatku premier w żadnym przypadku nie zdecydował się na wyrzucanie i to z hukiem aferzystów, ale pozwolił im podać się do dymisji... Cały felieton profesor Joanny Senyszyn na łamach tygodnika.