Po ośmiu latach pisowskiej zimy wszyscy mamy potrzebę marzyć. Marzyć o zmianach. Nic dziwnego, że coraz głośniej mówi się o zniknięciu religii ze szkół.
Mówią o tym politycy, mówią nauczyciele, a nawet księża. Warto jednak wysłuchać głosu najbardziej zainteresowanych. O doświadczenia i refleksje na temat szkolnej katechezy spytaliśmy nastolatków: Maję, Zofię, Zuzannę, Kubę, Gabriela i Jana.
„Ciężko odróżnić”…
Zacznijmy od najbardziej elementarnego pytania. Czy lekcje religii mają sens?
Gabriel: Moim zdaniem, nie mają. Gdyby usunięto religię ze szkół, osoby wierzące zainteresowane tematem i tak byłyby w stanie zdobyć wiedzę przekazywaną na tych zajęciach. Natomiast religia w obecnej formie powinna wrócić do salek katechetycznych.
No właśnie, jak wpłynęłoby to na frekwencję? Ilu z waszych rówieśników zdecydowałoby się na popołudniową katechezę w kościele? Gabriel: Trzeba przyznać, że takich osób jest obecnie mniejszość. Większość albo się wypisuje z religii, albo chodzi wbrew swojej woli, np. z powodu presji rodziców.
Kuba: Mam wrażenie, że większość osób chodzi na religię „na wszelki wypadek”. Znam wielu antyklerykałów, którzy po prostu chcą otrzymać ten papierek z bierzmowania i świadectwo ukończenia katechezy, by potem nie mieć problemów, gdyby chcieli wziąć ślub kościelny, bo na przykład ich wybranek czy wybranka będzie nalegał. Inni chodzą z przekory, by móc pokłócić się z księdzem... Cały artykuł na łamach tygodnika.