Wydarzenia ostatnich dwóch tygodni każą zastanowić się nad stanem naszej klasy politycznej.
Nowoczesne demokratyczne państwo potrzebuje całkiem niemałej grupy ludzi gotowych do poświęcenia w imię dobra wspólnego własnego czasu (często również interesów) i jednocześnie cechujących się kompetencją, sprawnością w działaniu, odpowiedzialnością, uczciwością, a do tego jeszcze wyobraźnią i zdolnością do perspektywicznego myślenia.
W kraju wielkości Polski to jakiś tysiąc osób: parlamentarzyści, ministrowie, wyżsi urzędnicy, szefowie ważnych dla funkcjonowania państwa instytucji. Wbrew pozorom, zawód polityka (albo rola społeczna przewodnika dla trzydziestu paru milionów osób w coraz bardziej komplikującym się świecie) wymaga konkretnych umiejętności. Na przykład wyczucia i zrozumienia potrzeb tej zbiorowości, znajdowania punktów równowagi międzywykluczającymi się oczekiwaniami, a przede wszystkim – podejmowania decyzji. Narody ze słabą elitą przywódczą nie korzystają ze swych szans, są spychane na margines toczących się obiektywnie procesów, więdną, niekiedy czezną. Zdarzało się to nam w historii. Najbardziej spektakularnie w drugiej połowie XVIII w., w skali – na szczęście! – mniej dotkliwej w ciągu ostatnich ośmiu lat… Cały artykuł na łamach tygodnika.