„Zdrada”, „hańba”, „koniec demokracji”. Określenia te nie robią na mnie wrażenia. Podobnie jak spersonalizowane: „kundel”, „zdrajca”, „sługus”, „śmieć”. Problem tkwi w nas, a nie w nim. Bardziej niż to co zrobił przeraża mnie, że mieliśmy wątpliwości, czy to zrobi.
Grupa trzymająca władzę jest zdeterminowana, by ją utrzymać. Czy to dziwne? Przez trzydzieści lat aktywności politycznej jej liderzy przekonują nas, że są zdolni do każdej podłości. To chyba wystarczający okres, by im uwierzyć. Co więc nas dziwi? Że posuwają się do kolejnych podłości? Czy może bardziej to, że ich przedstawiciel gra razem z nimi? Raczej dziwić powinno gdyby było inaczej. Tak naprawdę więc dziwne jest tylko nasze zdziwienie.
Tym razem wymyślili sobie wprowadzenie zasady, że grupa polityków wskazanych przez obóz władzy może bezkarnie decydować, kogo wykluczyć z życia społecznego i politycznego. A co w tym nowego? Przecież mechanizmy takie skutecznie funkcjonują u naszych sąsiadów, w Białorusi i Rosji, gdzie tamtejsi opozycjoniści masowo lądują w więzieniach. Dlaczego więc nas dziwi, że ten system dotarł do nas? Bądźmy poważni: on nie przyszedł nagle, niezapowiedziany. Siedzi tu z nami od dawna; znamy go, obserwujemy, krytykujemy, czasami się z nim kłócimy. Zawsze tylko mamy problem, by go nazwać po imieniu, choć imion ma wiele: faszyzm, dyktatura, tyrania… Cały felieton na łamach tygodnika.