Jeśli jesteście znużeni dotychczasowym życiem, zostańcie ministrami. Nie widzimy do tego najmniejszych przeciwwskazań.
Żeby w Polsce zostać ministrem, nie trzeba mieć stosownych ku temu kwalifikacji.Szefowie resortów powoływani są w ramach politycznych łupów, zakulisowych targów albo z łapanki…
Rząd fachowców
Gdy formował się rząd Jana Olszewskiego, kandydatem na ministra finansów był Karol Lutkowski. Kiedy podczas przesłuchania przed komisją posłowie zarzucali Lutkowskiemu, że nie odpowiada na ich pytania, mówi rzeczy sprzeczne, ten się usprawiedliwiał mówiąc:„moja kandydatura wyskoczyła dwa dni temu”. Natomiast Wojciech Włodarczyk (z wykształcenia historyk sztuki), kandydat na szefa Urzędu Rady Ministrów, oświadczył: „nie znam się na administracji ani na finansach”, ale „poszczególnymi problemami będą zajmować się specjaliści”, a „ja będę tylko organizatorem ich pracy”. Na pytanie o zmianę sposobu finansowania gmin, kandydat na szefa URM stwierdził, że gminy powinny zatrzymać wszystko to, co zarobią. Taka propozycja była absurdalna, oznaczała bowiem, że państwo zostałoby pozbawione podstawowego źródła dochodu, a Włodarczyk nie orientuje się w systemie finansowym administracji publicznej.
Zarówno Lutkowski jak i Włodarczyk zostali ministrami. Pierwszy, choć się wahał, ostatecznie zgodził się być ministrem zaledwie na półtorej godziny przed rozpoczęciem exposé premiera Olszewskiego i porządził niespełna dwa miesiące. Natomiast Włodarczyk pół roku. Jak skończył rząd Olszewskiego, w którym ministrami byli też tacy „fachowcy” jak Antoni Macierewicz czy Adam Glapiński, wszyscy wiemy… Cały artykuł o "ministerialnych indywiduach" na łamach tygodnika.